Po nietypowej przerwie reprezentacyjnej, na rozgrzewkę przed kolejką ligową, Hiszpanie uraczyli nas ćwierćfinałami Pucharu Króla. Nie obyło się bez niespodzianek i ciekawych wydarzeń.
Sam termin rozgrywania spotkań tej fazy Pucharu Króla budził kontrowersję. A to dlatego, że wyjątkowo w końcówce stycznia zaplanowano przerwę na mecze reprezentacji w obu Amerykach. Dodając do tego trwający Puchar Narodów Afryki, dostaliśmy obraz dużego rozrzucenia turniejowego. Latynoscy piłkarze grający w swych kadrach i chcący jednocześnie wystąpić w 1/4 Copa Del Rey, tak na dobrą sprawę musieliby grać z miejsca po przylocie. Ostatnie mecze w Ameryce Południowej odbywały się 2. lutego w nocy czasu europejskiego. Natomiast tego samego dnia wieczorem, wystartowało już pucharowe granie. Kolizja terminów i możliwości logistycznych wyraźna.
Zmęczone nogi na terenie lwa
Na taki stan rzeczy narzekało kilku szkoleniowców, jednak najbardziej Carlo Ancelotti. I jak się okazało, jego obawy co do formy swojej drużyny okazały się mieć umocowanie w rzeczywistości. Real jechał na San Mames w większości galową, lecz podmęczoną kadrą. W wyjściowej jedenastce pojawili się trzej Brazylijczycy, którzy jeszcze 48h wcześniej na swoim kontynencie rozgrywali kwalifikacje do mundialu. Po Viniciusie, Casemiro i Ederze Militao, jak na dłoni widać było zmęczenie.
Generalnie cały Real był bardzo ospały i bezzębny. Brak kontuzjowanego Karima Benzemy i Viniciusa w pełni formy mocno pokrzyżował plany Królewskim. Nic nie wnieśli również zmiennicy, w postaci Isco i Camavingi. Hiszpan wydaje się być już zawodnikiem mało pożytecznym, jego wejścia nie wnoszą elementu zaskoczenia i skoku jakości. W ogóle to spotkanie i dobór składu jasno pokazuje, iż Carlo Ancelotti zupełnie nie ufa rezerwowym w istotnych meczach. Nie jest skory do rotacji nawet w tak specyficznym momencie sezonu. To spotkanie jest dużym ciosem na jego konto.
Oddać należy też cesarzowi co cesarskie. Real Madryt, nawet na rezerwie benzyny, mógł sobie poradzić z mniej wymagającą ekipą. Zdecydowanie jednak do takich nie należy Athletic Bilbao, niesiony dopingiem gorącego San Mames. Los Leones już trzykrotnie w tym sezonie przegrywali z Realem Madryt (w tym w pamiętnym finale Supercopa), tliła więc się w nich chęć zemsty. A jak wiadomo, zemsta najlepiej smakuje na chłodno. I tak w końcówce meczu, kiedy Realowi ciężko przychodziło swobodne łapanie tlenu, śrubę docisnął Alex Berenguer. Popisał się pięknym uderzeniem z dystansu i wprawił w stan ekstazy 38 tysięcy widzów zgromadzonych na stadionie. Dla samego 26-latka również był to magiczny i wyczekiwany moment. W tym sezonie nie spełnia on bowiem oczekiwań, stracił miejsce w wyjściowym składzie i nie dostarcza już tylu konkretów, co na wcześniejszym etapie pobytu w Bilbao. Nadszedł jednak jego szczęśliwy dzień.
Wielka Trójca na rozkładzie
Athletic Bilbao to prawdziwy pucharowy komandos. W tym sezonie na rozkładzie mają już cała Wielką Trójcę (Atletico w Supercopa, Barca i Real w Copa del Rey). Niesamowite i godne podziwu.
Masterclass Pellegrini
Godny podziwu i zachwytu jest także Real Betis. Zanim na dobre rozkręcił się mecz w Bilbao, podopieczni Manuela Pellegriniego urządzili sobie kolejną strzelaninę. Tym razem w San Sebastian. Co ciekawe, głównymi aktorami i killerami Realu Sociedad okazali się ich byli piłkarze. Rewelacyjny w tym sezonie Juanmi zaaplikował dublet, natomiast Wilian Jose rzutem karnym na 3:0 definitywnie zamknął drogę Baskom do półfinału. Przy okazji uciszając, mocno wygwizdującą go publikę.
Real Betis nie stracił uroku sprzed przerwy reprezentacyjnej. Dalej porywa swą grą, imponuje kreatywnością i swobodą. Mają już półfinał Pucharu Króla, podium w LaLiga i wyjście z grupy w Lidze Europy. Liczą się w grze na każdym froncie. Manuel Pellegrini? MASTERCLASS.
Iraola- spec od półfinałów
Ciekawie i historycznie było też w środę. Starcie beniaminków Rayo-Mallorca miało wysoki ciężar gatunkowy. Rayo nie awansowało do półfinału od 40 lat zaś Mallorca, wsparta nowymi zawodnikami, chciała poprawić sobie humor przed ligową młócką o utrzymanie. Spotkanie było dość zamknięte, drużyny weszły w tryb badawczy. O wyniku przesądziła bramka Oscara Trejo z rzutu karnego. Niezawodny strzelec z tego elementu gry, zapewnił Rayo pierwszy od 40 lat półfinał.
Vallecas, które przed dłuższą część spotkania protestowało przeciw prezydentowi klubu Martinowi Presie (główne powody to słaba organizacja klubu i konflikt z główną grupą kibicowską), miało po meczu powody do świętowania. Dla Andoniego Iraoli był to kolejny piękny moment rozwijającej się dopiero kariery. Mimo to, osiągnął on już naprawdę sporo. Przed dwoma laty był w stanie wprowadzić do 1/2 Pucharu Króla drugoligowe Mirandes, dziś udaje mu się to z Rayo. 39-latek zdecydowanie potrafi zarządzać drużynami o niższym potencjale i przebijać z nimi sufit. Wspaniały trener, romantyczne Rayo Vallecano.
A Mallorca odpadła, lecz zrobiła mały przegląd nowo sprowadzonych wojsk. Sergio Rico, Giovanni Gonzalez i przede wszystkim Vedat Muriqi mieli okazje obyć się z zespołem w warunkach meczowych. Najwięcej pozytywnego można rzec o reprezentancie Kosowa. Muriqi był kotwicą, do której grane było większość długich piłek. Stoczył masę pojedynków główkowych (22), sporą część z nich wygrał (15). Mallorca może mieć z niego pożytek. Sposób jego wykorzystania jest raczej jasny.
Partido Duro
Możliwość gry w półfinale wywalczyła również Valencia. Słowo „wywalczyła” jest tu jak najbardziej na miejscu, Nie był to łatwy mecz dla Nietoperzy. Cadiz po zwolnieniu Alvaro Cervery stał się drużyną odważniejszą. Sergio Gonzalez dotarł na nowo do najważniejszej osobistości w zespole- Alvaro Negredo, który odzyskał skuteczność po zmianie szkoleniowca. Wraz z nim, ciekawiej wygląda cały zespół. Jest to dobry prognostyk przed zbliżającą się walką o utrzymanie. W Pucharze Króla jednak to ekipa Bordalasa okazała się bardziej wytrwała. Szum na skrzydle robił wracający do Hiszpanii po angielskich wojażach Bryan Gil, gola zdobył niezawodny ostatnio Goncalo Guedes. Jednak ten mecz miał swojego głównego aktora. Był nim Hugo Duro. Młody Hiszpan trafił latem do Valencii za sprawą znajomości z Jose Bordalasem. Nikt nie przypuszczał chyba, że z transferowego uzupełnienia stanie się tak istotną postacią. Jego gol i asysta w starciu z Cadiz zaprowadziły Valencię do czwórki.
Bez wątpienia można rzecz, że na Mestalla oglądaliśmy Partido Duro (trudny mecz, „duro”, poza nazwiskiem bohatera, po hiszpańsku znaczy „trudny”).
Bez największych
Koleje losu potoczyły się tak, że w półfinale Copa Del Rey nie znalazł się żaden gigant ligi. Ani nawet Sevilla czy Villarreal.
Valencia, Rayo Vallecano, Real Betis i Athletic Bilbao. Bawimy się w nieco hipsterskim gronie. Puchar Króla jest nieprzewidywalny. I fajnie!