Źle się dzieje panie Santos

Wojciech Szczęsny

Wszyscy wiemy, jak zakończył się dla naszych piłkarzy wtorkowy wieczór w Kiszyniowie. Nie jest to dobry czas wokół reprezentacji Polski. Jest źle i to już od dłuższego czasu. Jeszcze przed objęciem sterów przez Fernando Santosa atmosfera wokół kadry była napięta. Jednak zawsze były wyniki, które, jak wiadomo, bronią wszystkiego. Teraz już nawet trudno o odpowiednie rezultaty. A sam Portugalczyk przyznał, że taki mecz jak z Mołdawią przytrafił mu się pierwszy raz w karierze.

Mecz z gatunków: nie można go przegrać

Samo spotkanie było niezwykle istotne z dwóch powodów. Po pierwsze nie mogliśmy go przegrać, ponieważ w ten sposób zwiększylibyśmy dystans do prowadzących Czechów. Albańczycy też mogą być groźni, o czym przekonaliśmy się w eliminacjach do poprzedniego Mundialu. Żeby zachować szanse na wyjście z grupy i utrzymać kontakt z czołówką należało po prostu to spotkanie wygrać. Piłkarzom Barcelony, Napoli, Juventusu czy Arsenalu nie powinna plątać nóg myśl, że Czesi bezbramkowo zremisowali w Kiszyniowie. Na papierze mamy piłkarską jakość w kadrze. Wiem, że same nazwiska i pieniądze nie wychodzą na boisko, ale doświadczenie w meczach o stawkę było po naszej stronie. Drużyna klasowa nie przegrałaby tego meczu. Europejski „średniak” też poradziłby sobie z Mołdawią w naszej sytuacji. Trzeba było wyjść na murawę i szybko wybić z głowy rywalom marzenia o jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. Ta część zadania powiodła się Polakom, bo do przerwy prowadzili dwoma golami.

Drugi powód, dla którego tego meczu nie można było przegrać, wynikał z przebiegu spotkania. Wynik 0:2 do przerwy, niezła gra, kreowanie sytuacji, niedopuszczanie przeciwnika do głosu. Pierwsze 45 minut było świetne w wykonaniu Polaków. Mołdawianie wyglądali, jakby bali się naszych zawodników. Ale jak mawiał były selekcjoner reprezentacji Polski (Czesław Michniewicz): „2:0 to najgorszy wynik”. Na drugą odsłonę nasi rywale wyszli niczym zagłodzone lwy. Szybko strzelili gola, a to dodało im animuszu. Ale co z tego? Przecież to nasi reprezentanci grają o mistrzostwo lig TOP5. Przecież to nasi piłkarze grają co roku w LM i to w fazie pucharowej. Nie ma znaczenia nawet to, co powiedział w szatni trener Mołdawian- Serghei Clescenco- że tak potrafił zmotywować swoich podopiecznych. Biorąc pod uwagę okoliczności sprzed przerwy Robert Lewandowski i spółka mieli obowiązek sięgnąć po 3 punkty. Niestety to się nie udało.

Wypowiedzi zawodników też o czymś świadczą

Porażka w tak ważnym meczu sprawiła, że polscy piłkarze musieli się z niej tłumaczyć. Ale jeśli ktoś myślał, że otrzyma jakieś sensowne wyjaśnienia, szybko został sprowadzony na ziemie. Najpierw Jan Bednarek stwierdził, że wynik 0:2 do przerwy sprawił, że drużyna myślami była już na wakacjach. Można to odebrać w ten sposób, że nikt nigdy zawodnikowi Southampton nie powiedział, że mecz piłkarski trwa 90 minut, a nie do momentu, gdy drużyna strzeli drugiego gola. Jeśli chodzi o jakość wypowiedzi, to Bartosz Bereszyński dorównał poziomem do Bednarka: „{…} Nie wiedzieliśmy, co mamy robić i jak przesuwać się po boisku”. Piłkarz, który właśnie został świeżo upieczonym mistrzem Włoch, dał do zrozumienia, że reprezentacja Polski nie wiedziała, po co wyszła na murawę. Kończąc już przytaczanie niefortunnych wypowiedzi naszych „Orłów” trzeba też wspomnieć o Piotrze Zielińskim. Powiedział on, że ta przegrana to jego wina i on to bierze na siebie.

Niby to mądre, niby to słuszne, ale coś tu nie pasuje. Skoro jeden z naszych najlepszych piłkarzy robi z siebie kozła ofiarnego po meczu ze 171. drużyną w rankingu FIFA i nikt go nie broni, to w szatni źle się dzieje. Po tych trzech wypowiedziach widać, że w drużynie są podziały. Zespół nie mówi jednym głosem. Ani na boisku, ani poza nim. Może jest tam jakiś wspólny cel (awans na Euro 2024), ale nie wszyscy kadrowicze grają do jednej bramki. Nie ma w tej kadrze poczucia wspólnoty, solidarności. Być może piłkarze nie potrafią się dogadać? Być może niektórym już nie zależy? Nie chcę wierzyć, że tak jest, jednak są przesłanki ku takim wnioskom. Sytuacja Fernando Santosa robi się coraz trudniejsza. Jest to dla niego nowe położenie i nie ma już czasu na błędy.

Selekcjoner wezwany do prezesa

W środę, dzień po blamażu w Kiszyniowie, w siedzibie PZPN odbyło się spotkanie Cezarego Kuleszy z selekcjonerem. Pytanie po co? Jaki był cel tej dyskusji? Przecież wszystkie ustalenia odnośnie pracy Portugalczyka zostały dogadane przed podpisaniem kontraktu. Czy może prezes piłkarskiej centrali chciał się dowiedzieć jaką taktykę obierze szkoleniowiec na następny mecz eliminacyjny z Wyspami Owczymi? Takie „wezwania” są pozbawione sensu. Lepiej stworzyć Fernando Santosowi odpowiednie warunki do pracy i dać mu w spokoju robić swoje. Przeprowadzanie tego typu rozmów i jeszcze nagłaśnianie ich tylko wprowadza jeszcze bardziej nerwową atmosferę. A to jest teraz najmniej potrzebne, bo gwałtowne ruchy lub decyzje z pewnością nie pomogą. Być może Cezary Kulesza chciał w ten sposób pokazać, że on tu rządzi? Niezależnie od tego, co nim kierowało, wizerunkowo nie wygląda to dobrze. Tak jak niestety sytuacja reprezentacji Polski w grupie eliminacyjnej do Euro 2024.

Udostępnij:

Facebook
Twitter