Dziś nieco później niż zwykle. Nie było mnie przez tydzień. Musiałem trochę odpocząć. Wiecie… wakacje, wypalenie i te sprawy. Tym razem postanowiłem także odpocząć od futbolu, bo przecież już za chwile jeden z najintensywniejszych piłkarsko okresów w historii. Polecam to każdemu, bo choć nie wiadomo jak wielkimi fanami piłki byśmy byli, powiedzmy sobie szczerze, piłka może zacząć męczyć.
Przekonałem się o tym dobitnie nawet po tym krótkim urlopie, ponieważ jego koniec przypadł idealnie na mecz III rundy el. Ligi Konferencji Europy, w których to Lech Poznań rozgromić miał islandzki Knattspyrnufélagið Víkingur. A no właśnie… miał, bo jak się później okazało, współcześni potomkowie wikingów postanowili nie padać na kolana przed Mistrzem Polski, dzięki czemu mecz ten zakończył się wynikiem 1:0.
Projekt Lecha
Całe spotkanie oglądałem wraz z moim poznańskim przyjacielem, który jeszcze przed pierwszym gwizdkiem zdołał opowiedzieć mi o tym niesamowitym piłkarskim projekcie. Dobra akademia, świetnie zrównoważona drużyna, kilku piłkarzy na jedną pozycję 一 wspominał . Oczywiście nie obyło się bez rozmów o mistrzostwie, które to Lech zdobył w, a jakże, wyśmienitym stylu gromiąc swoich rywali. Mecz z Karabachem, odpadnięcie z pierwszej rundy el. LM i fatalny początek rozgrywek zdawały się dla niego nie istnieć.
Mecz się rozpoczął i z każdą minutą entuzjazm mojego towarzysza zdawał się słabnąć. Lech już nie był wielkim mistrzem, ale drużyną, do której to większość poznaniaków zdaje się już przyzwyczaiła. Spotkanie zakończyło się wynikiem 1:0 oraz samotnie wędrującą łzą po policzku przyjaciela. Niestety biedak dał się nabrać. Czy można go jednak za to winić? Moim zdaniem nie. Jestem przekonany, że każdy z nas miał taki moment, że szczerze wierzył, iż to jest ten sezon. Później okazywało się jednak, że to wszystko to tylko złudzenie.
Zastanawiacie się pewnie, do czego zmierzam. Mecz Lecha odbył się przecież już jakiś czas temu, ba… dziś gramy rewanż. Opisana jednak sytuacja sprawiła, że w mojej głowie narodziła się jedna myśl. Choć zabrzmi to absurdalnie, nawet trochę buńczucznie, to wydaje mi się że życie każdego mieszkańca kraju nad Wisłą, w mniejszym lub większym stopniu przypomina właśnie Lecha Poznań.
Życie jest jak Lech Poznań
Zaczyna się przeważnie dobrze. W okresie młodzieżowym dajemy sobie radę, ba… zdarzają się nawet sukcesy. Co tu dużo mówić, niemal każdy sezon rozpoczynamy jako pewnego rodzaju pewniak, którego charakteryzuje talent, umiejętności i kreatywność. Nie zawsze prowadzi to do ostatecznego triumfu, jednak w momentach gdy później nie będzie nam iść, będziemy wspominać ten okres z uśmiechem na twarzy. Nierzadko właśnie sukcesy akademii będą dawać nam nadzieję, że za rok czy dwa zacznie to owocować.
Zdecydowanie inaczej wygląda sytuacja w drużynie seniorskiej. Wówczas zdarzają nam się sukcesy. Od czasu do czasu zdobywamy Mistrzostwo Polski, które objawia się poprzez narodziny dziecka, poznanie prawdziwej miłości czy też znalezienie wymarzonej pracy. Są to jednak triumfy nieliczne. Naszą codzienność stanowią bowiem chwilę, w których stawiamy pod nie fundamenty. Te zazwyczaj wypełnione są bólem, cierpieniem i rozgoryczeniem. Choć brzmi to brutalnie, to tylko w taki sposób jesteśmy w stanie osiągnąć sukces i tylko dzięki temu ma on tak intensywny smak.
Niestety, tak jak wspomniałem nasze życie jest jak Lech Poznań. Dlatego też staramy się budować fundamenty po najniższej linii oporu. Boimy się tego bólu, cierpienia i rozgoryczenia. Nie chcemy czekać i to nas gubi. Chcemy natychmiastowych skutków, przez co zawężamy i znacząco ograniczamy swoje pole działania. Jednocześnie boimy się zaryzykować pewien kapitał. Nie zagadam, bo mnie wyśmieje. Nie złożę podania, bo i tak się nie dostanę.
Uleganie złudzeniom
Jednak nie to jest naszym największym problemem. Błędem, który popełniamy podobnie jak Lech i jego kibice, jest fakt, że ulegamy pewnej wizji. Niestety, na wzór poznańskiego klubu, często pozwalamy na stworzenie przez innych pewnego obrazu o nas samych. Ten pozbawiony wielu ważnych informacji, jest jednak nierzadko błędny. Mimo to, jesteśmy w stanie wierzyć, iż jest on prawdą. W taki sposób stajemy się zakładnikami czyichś wypaczonych wyobrażeń.
Wówczas tak jak Lech Poznań dwa sezony temu, próbujemy spełniać ambicje, nie będące naszymi ambicjami. Te zazwyczaj przesadzone, zmuszają nas do podejmowania pochopnych i nieprzemyślanych decyzji, które i tak nie przybliżą nas do realizacji celu. Zapytacie no i co z tego? A no to, że w momencie, gdy ich nie spełnimy, pojawia się w nas uczucie rozgoryczenia, wściekłość i ogólne przybicie. Przekonaliśmy się o tym dobitnie dwa sezony temu, kiedy to Stadion Poznań straszył podczas meczów pustkami.
Kibice Lecha ulegli wówczas wizji, którą od kilkunastu lat powtarza każdy możliwy dziennikarz. Mianowicie że Lech jest jednym z głównych pretendentów do tytułu. Obraz ten od lat gubi zarówno działaczy, jak i kibiców poznańskiej ekipy. Nie inaczej jest teraz. Przed kilkoma miesiącami mówiono o ogromnej sile Lecha, by dziś z lekką obawą wspominać o rewanżu z Islandczykami.
Jakby źle jednak nie było, nie należy się poddawać, bowiem dopóki piłka w grze wszystko jest możliwe.