Jesteśmy już po powrocie Ligi Mistrzów. Po PSG z Realem. Po City ze Sportingiem. Nawet już Liga Europy za nami, a to oznacza, że zbliża się weekend. Skoro weekend to wiadomo – najlepsza liga świata. Premier League. Jej wysokość, her majesty, możemy nazywać jak chcemy. Ale warto zwrócić uwagę w ten weekend na wiele spotkań w lidze angielskiej. Zwłaszcza na hitowy mecz Tottenhamu z Manchesterem City, a poza tym? Poza tym niewątpliwie ciekawie zapowiada się ostatni mecz tej kolejki w Anglii. Leicester City jedzie do Wolverhampton. I właśnie nad Wilkami dobrze jest się choć na chwilkę zatrzymać ze skupieniem. Bo to, co robi w tym sezonie zespół Wolverhampton wykracza poza wszelkie standardy. Bruno Lage definitywnie pomógł ekipie z Molineux stać się najmniej wygodnym zespołem w Anglii. Na czym polega fenomen Wolves?
Cały klub gra z wahadłami
Ustawienie 3-4-3 kojarzyliśmy z Wolverhampton już wcześniej, za kadencji Nuno Espirito Santo. Matt Doherty i Jonny choćby w sezonie 19/20 stworzyli naprawdę świetny duet wahadłowych, ale w obliczu odejścia pierwszego i urazu drugiego Nuno postanowił, że w ubiegłej kampanii postawi na formację 4-2-3-1. Można powiedzieć zatem, że Bruno Lage wraca do korzeni stawiając na trójkę stoperów, aczkolwiek z pewnością póki co osiąga wyniki na tyle satysfakcjonujące, by myśleć, że Portugalczyk ma w tym aspekcie rację. Zresztą rzekomo Lage, gdy tylko przyszedł do Wolverhampton, chciał wprowadzić tutaj system z czwórką defensorów. Aczkolwiek przybywszy na Molineux Lage ujrzał coś, czego się nie spodziewał: cały klub grał w ustawieniu z wahadłowymi. Piłkarze seniorów byli przyzwyczajeni. Tak samo wszelkiej maści drużyny z akademii. Ponadto, drużyna kobieca również gra w takim systemie. Lage zatem uznał, że nie ma co się narzucać. Trzeba tylko to usprawnić.
Najlepszy Bruno w Premier League?
Natomiast warto też zwrócić uwagę na postać sterującą całym tym projektem. Jeszcze rok temu nie było wątpliwości, że najlepszy Bruno w Premier League to ten z Old Trafford. Ale teraz? Teraz to Bruno Lage, trener Wolverhampton, dzierży miano najlepszego Portugalczyka w lidze, pewnie obok Diogo Joty. Były asystent Carvalho objął zespół Wilków, które były rozbite i przemęczone. Poprzedni sezon, naznaczony kontuzjami i wypaleniem pod wodzą Nuno Espirito Santo, z pewnością był poniżej oczekiwań fanów i szefów drużyny Wolves. Dlatego właśnie pojawił się on.
I trzeba przyznać, że jeśli Lage wyróżnia się jedną konkretną cechą na tle swoich kolegów po fachu, to jest to przede wszystkim poprawienie swoich zespołów z dnia na dzień. Gdy przejmował Benficę w styczniu 2019 roku Porto było pewniakiem do zgarnięcia tytułu mistrzowskiego. Jednak drużyna z Estadio da Luz była w stanie wygrać 18 na 19 meczów od momentu przejęcia przez Bruno Lage’a ani razu nie przegrywając, czym zapewniła sobie tytuł mistrzowski. Co więcej, podczas swojego pierwszego pół roku zakończonego mistrzostwem Portugalii jego Benfica była w stanie:
– 14 razy strzelić 3 lub więcej goli
– osiągnąć średnią bramkową 3.78/mecz
– strzelić 72 gole (w 19 meczach).
Nie ilość, a jakość
Początek swojej przygody na ławce trenerskiej Bruno Lage – jak widać – miał imponujący. Dużo wskazuje na to, że równie dobrze idzie mu póki co w debiutanckim sezonie w Wolverhampton. Niepokojem mogą napawać jego późniejsze losy: w finalnym momencie z Benficą jego drużyna wygrała ledwie dwa mecz na ostatnich trzynaście i nie było widać już wszechobecnego w pierwszym okresie pracy Portugalczyka entuzjazmu. Czy tak samo będzie z Wolves? Nie ma co wróżyć z fusów. Lepiej jest skupić się na tym, co jest tu i teraz. A tu i teraz naprawdę dzieje się całkiem sporo.
Powiedzieć, że to, co widzimy powyżej to imponujące statystyki to jak nic nie powiedzieć. Te liczby są kosmiczne i to trzeba powiedzieć wprost. Podobnie z resztą wyglądało to od początku pracy Lage w Wolverhampton, choć tutaj pojawiły się pierwsze wątpliwości: w pierwszych trzech kolejkach Wilki zdobyły 0 punktów przegrywając trzykrotnie po 0-1. Piłkarze Portugalczyka jednak przechodzili najważniejszy egzamin, czyli tzw. test oka. Reprezentacji Jerzego Brzęczka nie lubiliśmy za toporny styl mimo wyników, z kolei Wolverhampton na początku sezonu można było uwielbiać za efektowną grę, nawet jeśli zaczęli od falstartu punktowego.
Aczkolwiek – paradoksalnie – Wolves punkty zaczęli zdobywać, gdy szans było mniej. Po fantastycznym starcie pod względem okazji i liczby strzałów Wilki spuściły nogę z gazu i postawiły na skuteczność. Teraz drużyna dowodzona przez Bruno Lage z pewnością nie prezentuje się w wielu statystykach ofensywnych tak ciekawie, jak mógł na to wskazywać początek sezonu.
- 18. miejsce pod względem strzałów.
- 17. miejsce pod względem strzałów celnych.
- 18. miejsce pod względem strzelonych goli.
- 17. miejsce pod względem kontaktów z piłką w polu karnym rywali.
Jednakże skoro już jesteśmy przy wątku ofensywnym, warto zastanowić się nad tym, jak działa ofensywa Wilków. Co każe swoim zawodnikom robić Bruno Lage?
Jimenez jak Kane
Poprzedni rok był dla Wilków ciężki. Bez kibiców, bez goli, coś się wypaliło. Odszedł Diogo Jota, który w Liverpoolu pokazuje, że jest zawodnikiem regularnie trafiającym do siatki. Dodatkowo kontuzji czaszki doznał Raul Jimenez, co pozostawiło drużynę Wolverhampton tak naprawdę bez napastnika i najlepszego strzelca, co oczywiście odbiło się na wyniku bramkowym. Teraz, choć goli nie jest wcale szczególnie dużo więcej, na Molineux działa całkowicie nowy system w ofensywie.
Jimenez, co nie powinno być niespodzianką, znów jest postacią kluczową jeśli chodzi o Wilki i ich ataki. Każdy wie, jak wcześniej wyglądała stereotypowa akcja ofensywna Wolverhampton: Adama Traore ruszający do linii końcowej, wrzutka i strzał głową Jimeneza. Choć teraz Meksykanin nie jest aż tak skuteczny jak wcześniej, a Traore już czaruje w Barcelonie, w Wilkach wciąż ciężar gry w ataku spoczywa na barkach właśnie byłego snajpera Atletico Madryt. Bruno Lage zmienił Jimeneza w coś pomiędzy napastnikiem, a pomocnikiem. Być może zrobił to patrząc na jego uraz i możliwy lęk przed bardziej agresywnym atakowaniem piłki w szesnastce rywali. Na ten moment jednak Jimenez przypomina bardzo Harry’ego Kane’a z poprzedniego sezonu, który cofa się do rozegrania piłki.
Między liniami
Tutaj przy okazji należy napomknąć o najważniejszej, zdaniem Lage’a, rzeczy podczas gry w ofensywie: aby umieć odnaleźć przestrzeń między liniami. Dlatego też Lage tak pragnął ściągnąć na Molineux swojego rodaka, Francisco Trincao: gracz wypożyczony z Barcelony przy całej jego chaotyczności i nieskuteczności jest świetny jeśli chodzi o znajdowanie się między liniami rywala. Podobnie jak Daniel Podence. Tak samo dobrze odnajduje się w takich sytuacjach Raul Jimenez, a Wilki bardzo często – jak np. w starciu z Evertonem – są w stanie wykorzystać niespójność zespołu rywala.
Dobrym przykładem, by pokazać grę ofensywną zespołu z Molineux jest starcie z Newcastle United jeszcze w październiku.
Sytuacja przed golem otwierającym wynik tego spotkania: Raul Jimenez jest między liniami Newcastle United. Pozycja napastnika rok temu byłaby nieobstawiona ze względu na obecność w składzie typuwych skrzydłowych grających przy liniach bocznych (np. Adama Traore), jednak obecnie Wilki mają w swoim składzie kogoś, kto zapewnia im alternatywę dla cofającego się Jimeneza. Hwang, o którym mowa to typowy przykład bocznego napastnika, kogoś w stylu Hueng Mina Sona czy Sadio Mane. Ustawiony szeroko na początku później ścina i zbiega w pole karne do piłek prostopadłych zagrywanych z głębi pola. I de facto gdy Jimenez cofa się po piłkę wie, że zawsze jest ktoś, kto ruszy za plecy rywali. I jest to jeden z jego partnerów, a w starciu z Newcastle właśnie Hwang.
Fenomen na skalę Europy
Fenomen. To chyba dobre słowo. Bo Wolverhampton w tym sezonie właśnie czymś takim jest. Niepowtarzalnym, bezprecedensowym zdarzeniem. Chyba, że znacie jakiś zespół, który był w czołowej piątce ekip z TOP5 lig europejskich pod względem najmniejszej liczby straconych goli i jednocześnie strzelał na poziomie najgorszej pod tym względem piątki drużyn? Jeśli tak – mój błąd. Ale wydaje się, że raczej ciężko będzie znaleźć inny tak ciekawy przypadek. Wolverhampton straciło w 23 meczach zaledwie 17 goli, co pozwala im nazywać się najlepszą obroną ligi angielskiej po Manchesterze City. Ba, łącząc najlepsze ligi Europy również Wolves są drudzy, również za Manchesterem City. Tyle samo goli straciła Sevilla, ale ma o dwa mecze więcej. Bruno Lage zatem zbudował potwora jeśli chodzi o defensywę. Zwłaszcza, że Wilki nie straciły gola z gry od 4 grudnia (mecz z Liverpoolem), co daje już trzy miesiące.

Kto za to odpowiada? Po pierwsze Bruno Lage, po drugie świetnie dysponowana obrona, po trzecie kapitalny Jose Sa, który z miejsca stał się bramkarzem z najwyższym procentem obronionych strzałów w Premier League. Ponadto, jeśli dalej tak będzie to wyglądać, Wilki mogą zaliczyć najlepszy sezon pod względem obrony w historii występów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Dotychczas najlepiej szło im przed wojną, w sezonie 1938/39. Wtedy średnio tracili 0,92 bramki/mecz. Obecnie? 0,74/mecz…
Gdzie jest sufit?
Natomiast warto zadać sobie jeszcze jedno dość istotne pytanie. Czy realnie Wolverhampton może wejść do TOP4 czy TOP6? Celem klubu był powrót do górnej połowy tabeli. I ten cel jest już spełniony. Aczkolwiek, jak donoszą angielskie media, Bruno Lage po wygranym meczu z Brentford miał zwołać spotkanie drużynowe, gdzie padły słowa „Panowie, utrzymanie mamy. Teraz cała naprzód!”. I faktycznie: patrząc na dyspozycję Wilków i ich rywali, dlaczego mieliby oni nie zamieszać w walce w górnej części? Tottenham wygląda bardzo niestabilnie, United non stop miewa kłopoty wewnętrzne, West Ham to drużyna, która też lubi się poślizgnąć… A Wolverhampton jest zadziwiająco stabilne. Przede wszystkim jednak jest to drużyna zbudowana na defensywie. A jak wiadomo powszechnie: to defensywą wygrywa się tytuły. Być może dla Wilków dowodzonych przez kapitalnego Lage takim małym tytułem będzie w tym sezonie TOP6 na koniec kampanii. Na ten moment raczej przeciwskazań ku temu nie widać.