W końcu united. Dlaczego Newcastle się utrzyma?

Kiedy wczoraj, późnym wieczorem, na St. James’ Park rozbrzmiały pierwsze takty „Hey Jude” wszystko wyglądało idealnie. Sroki po raz pierwszy w tym sezonie wygrały drugi mecz z rzędu. Po raz pierwszy w obecnej kampanii wyszły poza strefę spadkową. Newcastle rozbiło Everton i wyglądało o niebo lepiej od drużyny The Toffees.  Czy zespół Eddiego Howe’a się utrzyma? 

Newcastle i cud

Przede wszystkim warto powiedzieć jedną rzecz: jeśli Sroki by się zdołały w Premier League utrzymać, byłoby to kosmiczne osiągnięcie. Niepowtarzalne, nieprawdopodobne. Na samą myśl brakuje epitetów. Ale jeśli ktoś pierwszy mecz w sezonie wygrywa w 14 kolejce, zalicza najgorszy start sezonu od 66 lat, a na etapie Boxing Day ma jedną wygraną na koncie, a i tak byłby w stanie się utrzymać: chapeau bas. Jednocześnie warto pamiętać, że Newcastle to drużyna dość chaotycznie prowadzona. To znaczy teraz zapewne się to poprawi, ale do najgorszego startu w historii klubu doszły jeszcze zmiany właścicieli. Fakt, że to raczej powód do uśmiechu, bo nikt na świecie tak bogatych szefów jak Newcastle nie ma. Jednakże restrukturyzacja wszelkich klubowych działalności mogła przynajmniej w jakimś stopniu rozproszyć drużynę, która mimo zmiany zarządu, trenera, a nawet wyglądu stadionu (usunięcie wszechobecnych reklam SportsDirect) nie była w stanie wygrać przez kolejne dwa miesiące.

Aczkolwiek w końcu, powoli, Newcastle ruszyło do przodu. Wpierw skromna wygrana z Burnley. Następnie spore kłopoty sprawione Manchesterowi United. Krok po kroczku, aż przyszły wygrane. Ostatnio dwie z rzędu. Wpierw w meczu z Leeds United, później z Evertonem, już w przekonującym stylu. Obecnie Sroki mają w lidze serię czterech spotkań bez porażki i mogą patrzeć w przyszłość ze sporym optymizmem. Ale czy uda się ekipie Howe’a utrzymać? Zapewne tak. Tylko jakie ekipa z północy Anglii ma argumenty?

W końcu jest entuzjazm!

To zdanie powtarzane przez wielu. Poza Anfield to właśnie St. James’ Park jest stadionem z najlepszą atmosferą w Anglii. Przeszło 52 tysiące widzów, i to z Newcastle, twardych ludzi z północy, zasiadających co dwa tygodnie na trybunach i oczekujących spektaklu. Z jednej strony w ostatnich latach wrzawy na stadionie Srok zbyt często oglądać nie mogliśmy. Ze względu na mało atrakcyjny styl gry, mało przekonujący model zarządzania i ciągłe konflikty między fanami a właścicielem Mikiem Ashleyem St. James’ Park częściej było wypełnione frustracją aniżeli pozytywnymi emocjami. Ale to się zmieniło.

Bo jak ma się nie zmienić, skoro cała aura wokół klubu uległa znacznej poprawie? W końcu Newcastle jest zarządzane przez ludzi, którym zależy na klubie. Amanda Staveley, twarz całego projektu, wkłada 100% siebie w ten projekt i stara się pomagać klubowi. A nie wykorzystywać drużynę do prywatnych celów, jak robili to niektórzy (np. Mike Ashley i zmiana nazwy stadionu na Sports Direct Arena). Przy tym, nie dość, że odszedł nielubiany właściciel to jeszcze nastąpiła zmiana trenera. I tutaj również można zauważyć zmianę w podobnym stylu. Dość wyświechtany i nijaki Steve Bruce został zastąpiony przez młodszego Eddiego Howe’a. Jeden wolał defensywę, drugi zdecydowanie preferuje grę do przodu. Przy tych wszystkich zmianach przede wszystkim w zamienianiu ludzi mocno depresyjnych na osoby entuzjastyczne, chętne do wprowadzenia bardziej „aktualnych” metod działania w Newcastle. Bez entuzjazmu nie można nic osiągnąć. A Newcastle, czy to się komuś podoba czy nie, obecnie wręcz bije pozytywnym przekazem. Nic dziwnego, skoro ma się takie transfery, trzeba być szczęśliwym.

Nowe twarze

Albowiem warto wiedzieć, że przez bardzo długi czas Mike Ashley raczej nie sypał kasą na transfery. Gdy spojrzymy na okoliczności rozstania Rafy Beniteza z Newcastle, które nastąpiło w roku 2018, będziemy wiedzieć jedno: chodziło o pieniądze. Benitez miał już zwyczajnie dość tego, że mimo wywalczenia awansów i dwóch kolejnych kampanii w Premier League zakończonych utrzymaniem wciąż nie dostawał obiecywanych wzmocnień. Rzecz jasna kibice stanęli po stronie Hiszpana i w gruncie rzeczy mieli rację. Jednakże wraz z przyjściem nowych właścicieli na St. James’ Park, przyszły też duże pieniądze. I to duże przez duże „D”, bo majątek rodziny królewskiej zarządzających Newcastle to dziesięciokrotność funduszy Manchesteru City. A nowi piłkarze byli po prostu potrzebni ekipie Srok.

 

Zwłaszcza, że pierwsza połowa sezonu pokazała wyraźnie, że z tym składem Newcastle nie ma szans na utrzymanie w Premier League. Zwyczajnie niektórzy piłkarze są za slabi na to, by grać na poziomie angielskiej ekstraklasy. Bo jak można liczyć na punkty z jakimkolwiek rywalem, jeśli gra się środkiem pola złożonym z Joe Willocka oraz Jonjo Shelveya? Zwyczajnie jest to niemożliwe. Dlatego nie powinno nas dziwić to, że Sroki mając sporo w portfelu i jeszcze więcej do poprawy w kadrze finalnie ruszyły na zakupy w styczniowym okienku. I sprowadziły naprawdę grube nazwiska, jak choćby Bruno Guimaraes, czyli ekscytującego pomocnika z Ligue 1. Ponadto, na St. James’ Park trafili tacy zawodnicy jak Kieran Trippier, Chris Wood, Dan Burn czy Matt Targett. Gdy to wszystko do siebie dodamy, wyjdzie nam, że naprawdę konkretna paczka spotkała się w szatni klubu z północy z jedną misją: utrzymanie.

Newcastle w końcu zjednoczone

Rzecz jasna transfery to nie od razu sukces. Wciąż może się okazać, że ktoś jest niewypałem. Albo że ktoś doznaje kontuzji. Może tak się zdarzyć i wtedy trzeba będzie liczyć na piłkarzy, którzy zaczynali już sezon w kadrze Srok. Oni mogą nie wystarczyć, ale od czego są kibice, prawda? Przecież St. James’ Park we wczorajszym meczu z Evertonem to był wulkan emocji, który po każdym udanym zagraniu piłkarza w biało-czarnej koszulce wydawał głośny pomruk zadowolenia. Lub też nadziei: bo właśnie nadzieja jest teraz słowem, które najlepiej oddaje obecny stan Newcastle. Każdy w klubie patrzy teraz w przyszłość z optymizmem, ale najważniejsi w tym wszystkim są fani na trybunach. Erling Haaland już na początku pandemii powiedział, że piłka bez kibiców to (tłumacząc dosłownie) gówno. Chyba nie ma osoby, która by się nie zgodziła z Norwegiem. Dlatego można zaryzykować tezę, że bez napakowanych emocjami fanów Sroki nie odniosłyby wczoraj aż tak spektakularnej wygranej nad Evertonem. To był triumf jedności, nadziei i spełnianych marzeń nad rozlazłym Evertonem. A to nie wszystko.

źródło: bbc.com/news

Korzystny terminarz

Bo jeśli spojrzymy na terminarz Newcastle w kontekście gry przed własnymi trybunami, przed kibicami żyjącymi i oddychającymi wraz ze swoimi idolami, wyjdzie nam na to, że naprawdę można patrzeć w przyszłość z uśmiechem na ustach. Do końca sezonu podopieczni Eddiego Howe’a zagrają na swoim terenie siedmiokrotnie. Oczywiście, dwa mecze to Liverpool i Arsenal, czyli rywale z TOP4. Ale reszta? Wiadomo, że Palace, Brighton czy Wolves to zespoły jak najbardziej utalentowane. Mające potencjał, by wejść do górnej połowy tabeli. Aczkolwiek Newcastle też takim klubem jest i raczej nie powinno czuć się zdecydowanym underdogiem. A z Leicester tez można powalczyć. Dajmy na to, że w pięciu meczach przed własną publiką drużyna Howe’a zdobywa minimum dziewięć punktów. Wydaje się, że jeśli gracze Srok chcą się utrzymać, to zwyczajnie trzeba punktować. Zwłaszcza na St. James’ Park. Do tego na wyjeździe dojdą mecze z Norwich czy Burnley, gdzie z pewnością trzeba będzie zdobyć punkty. I to najlepiej w każdym po trzy.

– Aston Villa u siebie

– Brighton u siebie

– Crystal Palace u siebie

– Wolves u siebie

– Leicester u siebie

– Liverpool u siebie

– Arsenal u siebie

Szansa jest

Biorąc pod uwagę obecną dyspozycję Newcastle, ich rywali w walce o utrzymanie, a do tego atmosferę wokół samego klubu można powiedzieć jedno: to się może udać. Wczoraj było widać, że drużyna Howe’a ma pomysł na grę. Że obóz przygotowawczy w ZEA przyniósł skutki w postaci gry. Bo wczoraj po raz pierwszy od dawna Newcastle nie wyglądało na one man team, to znaczy to nie był Allan Saint – Maximin i reszta. Oczywiście, Francuz odegral kluczową rolę i zaliczył 10 dryblingów, najwięcej na murawie. Ale dużo bardziej mogła podobać się ogólna postawa zespołu Srok, które strzeliły trzy gole, oddały dwa razy więcej strzałów od rywala, a do tego trzy razy więcej celnych. To był tylko Everton, żeby też nie przesadzać. Aczkolwiek żaden z zespołów w strefie spadkowej, Burnley, Watford czy Norwich, nie wygląda na ekipę mogącą rzucić wyzwanie Newcastle. Bo Newcastle jest w końcu united. Tylko tak się można utrzymać. I to chyba jest to, co najbardziej powinno cieszyć wszystkich kibiców Srok.

Udostępnij:

Facebook
Twitter