Tymoteusz Puchacz to postać, obok której ostatnimi czasy dosłownie nie da się przejść obojętnie. Wychowanek Lecha nie błyszczy formą w reprezentacji, w klubie regularnie grzeje ławkę, a jego specyficzna aparycja połączona z zawodami na murawie sprowadziła na niego falę krytyki. Skoro ciągle rozczarowuje, na czym więc polega fenomen tego zawodnika? Czy Puchacz to nieoszlifowany diament, a może sztuczna gwiazda napompowana przez media?
Tymoteusz Puchacz – piłkarz, który… nie jest znany z grania w piłkę?
Na początku całej dyskusji warto się zastanowić, co wyróżnia Puchacza na tle innych polskich zawodników o podobnym sportowym poziomie. Czym różni się on od, chociażby Arkadiusza Recy, czy też Dawida Kownackiego? Otóż jest jeden taki aspekt – popularność, transparentność, ogromna otwartość wobec mediów i kibiców.
Na początku jego kariery, gdy był jeszcze na wypożyczeniu w GKS-ie Katowice, z racji na jego kontakty ze środowiskiem polskich raperów, wypuścił swój autorski track pod tytułem „Kante”. Wiadomo, nie była to ambitna muzyka z głębokim przesłaniem, ale pozwoliła Puchaczowi zdobyć coś, o czym przeciętny 1-ligowiec może sobie najwyżej pomarzyć, a tym czymś jest naprawdę spora rozpoznawalność. Owy utwór ma na ten moment ponad 2,5 mln wyświetleń na YouTubie, co jest całkiem imponującym wynikiem. Darujmy sobie jednak rozpływanie się nad jego warstwą liryczną, a przejdźmy za to do efektów, jakie przyniósł.
Można powiedzieć, że moment, w którym Puchacz wydał swój własny kawałek, stał się początkiem karuzeli śmiechu, jaka stale się wokół niego nakręca. Zaczęło się od tego, że ludzie traktowali go bardziej jako ciekawostkę, niżeli solidnego piłkarza. Jak sam mówi, miewał on na ulicach sytuacje, w których młodzież prosiła go o zdjęcie bądź autograf nie ze względu na to, że był wówczas, chociażby młodzieżowym reprezentantem Polski, a wyróżniał się na tle innych aktywnościami poza boiskowymi. Umówmy się, mogło być to całkiem frustrujące. Na całe szczęście stosunkowo szybko od wydania ów numeru przebił się do pierwszego składu Lecha Poznań, co chwilowo zatrzymało tę tendencję.
Przesadna transparentność – jeden z największych grzechów Puchacza
Gdy trenerem „Kolejorza” został Dariusz Żuraw, Tymek w końcu dostał swoją szansę na zaistnienie w Ekstraklasie. Trzeba przyznać, że jego pierwszy pełen sezon na tym poziomie wyszedł mu nie najgorzej. Zaczął wykonywać dobrą, regularną robotę na murawie, a o jego postaci chwilowo ucichło. W pewnym momencie dopadł go jednak jeden z jego największych demonów – ogromna, jak na piłkarza otwartość.
Jeżeli nie śledzicie futbolowego środowiska od wczoraj, to nie muszę Wam wspominać o tym, że piłkarze są z reguły zamknięci, cenią sobie swoją prywatność i nie piszą losowych głupot w social media. Nie trzeba być doktorem nauk, aby wiedzieć, że gdy jest się osobą publiczną, to wszyscy patrzą Ci na ręce i odnotowują Twoje najmniejsze skinięcie palcem. Okazuje się, że nasz dzisiejszy bohater nie jest tego do końca świadomy lub wcale mu to nie przeszkadza. Szczerze, nie wiem, która opcja jest bardziej niepokojąca.
Gdy Puchacz się rozbujał, nie było zmiłuj. Pisanie zalotnych komentarzy pod postami znanych polskich influencerek, wysyłanie co tydzień zdjęcia, nowej (średnio wykonanej) dziary i akcje temu podobne sprawiły, że spirala beki z jego osoby ponownie zaczęła się nakręcać. Piłkarz to też człowiek, ale człowiek, na którym leży większa odpowiedzialność od przeciętnego szaraka ze względu na np. dbanie o wizerunek. Mamy XXI wiek, obecnie w budowaniu swojej sylwetki, wymagana jest dobra organizacja we wszystkich pozaboiskowych aspektach.
Puchacz tego ewidentnie nie potrafi. Otwiera raz za razem drzwi do swojego świata, mówiąc: „Ej stary, zobacz, jak wygląda moja prywatna przestrzeń”. Transparentność klubów i zawodników to cnota dla dziennikarzy sportowych. Kto wie? Może gdyby Tymek się nią nie wyróżniał, ja również nie pisałbym o nim tego tekstu. Wszystko jednak należy stopniowo dawkować. Przesadyzm w każdym aspekcie życia, jest zjawiskiem negatywnym.
Dramaty berlińskie
Po 2 sezonach regularnych występów na poziomie Ekstraklasy, Tymek w końcu zapracował sobie na transfer za granicę. „Zapracował” to jednak w tym konkretnym przypadku trochę zbyt duże słowa. Do Unionu Berlin trafił po przeciętnym, a nawet według niektórych fatalnym sezonie. Kluczową kwestią w jego przenosinach był wiek. Pamiętajmy, że „Puszka” ma dopiero 22 lata, więc jest stosunkowo młodym, w teorii perspektywicznym piłkarzem. Gdybyśmy mieli brać pod uwagę tylko i wyłącznie wyniki sportowe, na transfer do Bundesligi bardziej zasłużyłby Rafał Pietrzak (z całym szacunkiem do zawodnika Lechii).
Puchacz na poziomie Ekstraklasy miał okresy słabe lub solidne – nigdy nie był wybitny, nigdy nie wybijał się ponad średnią. Owszem, miałem nadzieję, że w Unionie odkryje swój głęboko zatajony potencjał i wciąż w to wierzę. Na ten moment, jednak wszyscy musimy zgodnie przyznać, że jego przygoda z Bundesligą jest kompletną klapą.
Przygoda ta, bowiem jeszcze się nie rozpoczęła. Mamy końcówkę listopada, piłkarze powoli zaczynają być zmęczeni sezonem, w lidze niemieckiej rozgrywa się właśnie 12. kolejka, a Puchacz – gość, który na pierwszy rzut oka miał niesamowicie wysokie szanse na bycie żelaznym członkiem pierwszej jedenastki, nie dostał nawet szansy debiutu na niemieckich boiskach. Owszem, gra w Lidze Konferencji, ale jest to tylko klarowny sygnał, który mówi, że Urs Fisher uważa go za piłkarza rezerwowego. Zliczając wszystkie rozgrywki, Puchacz był na murawie przez 405 minut na 1680 możliwych.
Irytacja sytuacją w klubie
– Jestem spokojny, to kwestia czasu. Trener mówił mi, żebym się nie martwił, bo wszystko jest na dobrej drodze. Słyszę takie słowa i zap******am – mówił w wywiadzie dla Foot Trucka.
– Przyznam szczerze, że jestem trochę podmęczony całą sytuacją. Tutaj przyjeżdżasz na kadrę i grasz, wszystko jest fajnie. Potem wracasz do klubu i nie grasz. To nie jest łatwe dla mnie, ale mam nadzieję, że to się zmieni w najbliższym czasie. Robię wszystko, co mogę, żeby zacząć grać i czekam. Mogę jedynie dawać sygnału na treningu – tak za to o sytuacji wypowiadał się w wywiadzie z Mateuszem Borkiem.
Na przestrzeni miesiąca (bo tyle w czasie dzieli dwa wywiady) jego narracja trochę się zmieniła. Wciąż ma nadzieję, ale jego nastrój w rozmowie sprzed kilku dni wydaję się nieco mniej bojowy. Nie robiłbym mu jakiejś ogromnej psychoanalizy, bo zwyczajnie się na tym nie znam. Może po prostu miał nieco gorszy dzień. Fakty są za to takie, że po dłuższym czasie zaistniała sytuacja może zwyczajnie zacząć go powoli irytować. W tym momencie należy sobie zadać pytanie, co należy zrobić, aby ją zmienić?
Dlaczego Puchacz jest „piłkarskim debilem” ?
Nie mam zamiaru obrażać Puchacza, nie o to w tym wszystkim chodzi. Nawiązując jednak do słynnej wypowiedzi trenera MKS-u Orkan Rumia, uważam, że mimo iż Tymek prywatnie może być całkiem inteligentnym gościem, to piłkarsko jest on debilem. Owszem, są to bardzo mocne słowa, ale jak inaczej można nazwać zawodnika, który notorycznie popełnia błędy w defensywie i to błędy szkolne. Mimo gry na niezwykle wysokim poziomie, możliwości współpracy ze znakomitymi szkoleniowcami i jeszcze lepszymi kolegami z drużyny, ten aspekt pozostaje u niego niezmienne rażący. Nie widać pod tym względem żadnego progresu w jego grze.
Jest to kolejny kamyczek do jego ogródka, przez który staje się on zawodnikiem zwyczajnie irytującym. Gdy widzę sytuację, jak ta przedstawiona poniżej, z automatu „otwiera mi się scyzoryk w kieszeni”. Puchacz stara się wrócić do defensywy, nie potrafi dobrze wpasować się w szyk obronny, przez co wygląda jak dziecko we mgle. W efekcie przy akcji bramkowej nie był w stanie choć przez moment pomóc swoim kolegą w kryciu. Na końcu teatralnie pomachał rękoma, jakoby był całkowicie niewinny. A no tak, jak mogłem o tym zapomnieć?! Dodał jeszcze pseudo motywacyjny post na Instagramie.
Nie wiem. Naprawdę nie wiem. pic.twitter.com/Y22ocM8Wug
— Damian Smyk (@D_Smyk) November 15, 2021
Jeżeli chodzi o kwestie taktyczne, podłączanie się do akcji ofensywnych w odpowiednim momencie i dawanie sobie rady z szybkimi powrotami do defensywy, Puchacz wygląda, jak średnio rozgarnięty junior. W nowoczesnej piłce, zawodnicy w jego wieku nie mają prawa popełniać tak elementarnych błędów. Ostatnimi czasy ich częstotliwość zaczęła się u niego jeszcze bardziej nasilać. Zarówno w reprezentacji, jak i Lidze Konferencji, mecz bez błędu polskiego wahadłowego, wydaje się być meczem straconym.
„Jaka wrzutka wariacie?”
Drugim, równie znaczącym mankamentem cechującym naszego dzisiejszego bohatera, są jego braki w technice użytkowej. Ostatni mecz na minionych mistrzostwach Europy, właśnie z tego powodu stał się dla niego przełomowy – niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Wrzutki – pięta achillesowa wychowanka Lecha Poznań i jeden z najbardziej memicznych elementów jego wizerunku. Wszystko zaczęło się od feralnego spotkania ze Szwecją, podczas którego (wraz z Kamilem Jóźwiakiem) zaliczył on serie skrajnie nieudanych dośrodkowań. Od tamtego momentu przylgnęła do niego łatka zawodnika, którego jedynym pomysłem na skończenie akcji ofensywnej jest wrzutka bez zastanowienia. Nie ukrywam, jest w tym sporo prawdy.
Puchacz nigdy nie należał do grona najbardziej kreatywnych piłkarzy. Zarówno jego długie podania, wrzutki, jak i strzały z dystansu są na bardzo niskim poziomie. Poniekąd dziwi mnie fakt, że są osoby, które winią go również za liczby, które wykręca. Nigdy nie był on zawodnikiem skutecznym w ofensywie, nigdy nie zaliczał świetnych statystyk, nawet na poziomie Ekstraklasy (warto odnotować również fakt, iż Puchacz w Polsce często grywał jako skrzydłowy). Jeżeli chciałby stać się w końcu solidnym grajkiem, a nie tylko ciekawostką, ten aspekt również musiałby w jakimś stopniu poprawić.
Sezon: | 18/19 | 19/20 | 20/21 | 21/22 |
Bramki | 4 | 3 | 1 | x |
Asysty | 1 | 5 | 2 | 2 |
Ciężka praca popłaca… ale nie zawsze.

Tymoteusz Puchacz to jeden z największych pracusiów w polskiej piłce. Nie podlega to żadnej wątpliwości. Zaryzykuje nawet stwierdzeniem, że poza Robertem Lewandowskim nie ma sobie równych w tym aspekcie. Zarówno jego trenerzy, jak i koledzy z boiska regularnie potwierdzają, że w kwestii zaangażowania, Puchacz zawsze się wyróżniał. Oto jak wypowiada się o nim były reprezentant Polski i jego kolega z drużyny za czasów gry w GKS-ie Katowice, Jakub Wawrzyniak:
- Ma odpowiedni charakter do gry w piłkę nożną. Kocha to, co robi. Uwielbia spędzać czas w szatni, na boisku czy na siłowni. W Katowicach wielokrotnie zdarzało się, że wychodziłem z klubu półtorej godziny po zakończeniu treningu, a Tymek pracował jeszcze dodatkowo. – wspominał o nim były obrońca biało-czerwonych.
Może nie jest to opinia legendy futbolu, ale piłkarza, który zjadł zęby na pozycji lewego obrońcy w naszej narodowej kadrze. Z pewnością, Tymek jest żywym dowodem na to, że ciężką pracą można dojść naprawdę daleko, ale także inspiracją dla wszystkich dzieciaków, które marzą o zostaniu wielkimi piłkarzami.
Jak się jednak okazuje, sama praca fizyczna na siłowni nie wystarcza do przebicia niektórych barier. Paradoksalnie, usprawiedliwianie każdej sportowej porażki tym, że było się za słabym i próbowaniem naprawienia tego jeszcze większym skupieniem na budowaniu tężyzny, może przynieść efekt wręcz odwrotny do zamierzonego. Piłkarz Unionu Berlin to najlepszy przykład takiego zjawiska.
Puchacz regularnie szczyci się tym, jak ciężko to on nie trenuje. Wrzuca dziennie piętnaście instastory z siłowni, ale stale nurtuje mnie jedno zasadnicze pytanie: Jakim cudem chce nadrobić braki taktyczne i techniczne, podnosząc hantle?! Na 99,9% nie spojrzy on nawet na moje wypociny, ale mimo to pozwolę sobie użyć małej apostrofy:
Tymek, wiem, że się starasz. Wiem, że Ciebie zapewne również irytuje zaistniała sytuacja. Wiem, że tak, jak sam nawijałeś „za*******asz, tak jak Kante” , ale proszę Cię, nie podchodź do wszystkiego tak bezrefleksyjnie. Zdaję sobie sprawę, że zapewne sporo rzeczy dzieje się u ciebie poza kamerami, ale jak mamy zweryfikować Twój rozwój, skoro nie pokazujesz go na boisku?! W tym momencie sprawiasz wrażenie zawodnika, który zwyczajnie nie chce uczyć się na własnych błędach, ale stara się od nich uciec.
Dlaczego wciąż wierzę w talent Puchacza?
No i tutaj przechodzimy do całego clou owej sprawy. Czy Puchacz może być przez nas traktowany poważnie? Czy powinniśmy dać sobie z nim spokój i szukać lepszej opcji na przyszłość lewej obrony w kadrze? Kolokwialnie mówiąc, czy coś z niego jeszcze będzie? W mojej opinii, jak najbardziej, a dlaczego? – tłumaczę i objaśniam.
Po pierwsze, jest on w dalszym ciągu dość młodym piłkarzem. Wiem, że zabrzmi to dość groteskowo, ale dajmy mu jeszcze czas. Praktycznie każdy piłkarz trafiający do lig TOP 5 go potrzebuje. Aklimatyzacja, przystosowanie do innego standardu treningów – to wszystko jest częścią jednego wielkiego procesu, który próżno nam przyspieszać. Dajmy na przykład takiego Jana Bednarka. On również potrzebował sporej ilości czasu, aby wejść z przytupem do pierwszej drużyny. Gdy jednak tego dokonał, do teraz jest kluczowym zawodnikiem Southampton. Kto wie? Może na wiosnę Puchacz również stanie się sztywnym piłkarzem pierwszej jedenastki. Paradoksalnie, nie jest to aż tak niemożliwe, jakby się mogło to wcześniej wydawać.
Urs Fisher to trener, który słynie z wyciskania ostatnich sków umiejętności ze swoich piłkarzy. Puchacz, jak już wcześniej wspomniałem, ma spore rezerwy. Jeżeli zmieniłby lekko swoje podejście, być może szwajcarski szkoleniowiec byłby w stanie odkryć jego ukryty potencjał. Taktyka Unionu jest wprost stworzona dla Puchacza. Jego charakterystyka opierająca się na dobrej wydolności fizycznej, jest wprost idealna pod pozycję wahadłowego, a jeżeli chodzi o nią, to trener ekipy ze stolicy Niemiec ma się czym chwalić.
Wahadłowi Unionu rozkwitali pod jego batutą. Christopher Lenz, dzięki swojej świetnej dyspozycji, zapracował na transfer do Eintrachtu Frankfurt. Christopher Trimmel był jednym z najskuteczniejszych asystentów w Bundeslidze w poprzednim sezonie. Dodatkowo, rywalizujący z Puchaczem leciwy, niemiecki wahadłowy, Niko Gießelmann również prężnie się rozwija. Jak na swój wiek pokazuję świetny sportowy poziom. Co więc stoi na przeszkodzie, aby talent wychowanka Lecha również eksplodował?
Statystki u Ursa Fishera: |
Christopher Lenz |
Christopher Trimmel |
Niko Gießelmann |
Mecze | 58 | 119 | 33 |
Bramki | 1 | 3 | 3 |
Asysty | 9 | 32 | 5 |
Tak naprawdę największym wrogiem Puchacza, jest w tym momencie on sam. Może dobrym pomysłem byłoby ograniczenie internetowej działalności na jakiś czas i wzięcie się do rzetelnej pracy? Ale nie na siłowni, pracy nad techniką, pracy nad taktyką i antycypacją boiskowych wydarzeń. Gdyby był w stanie nadrobić owe mankamenty, myślę, że mógłby zostać ostoją lewej obrony reprezentacji Polski na wiele długich lat. Niezależnie od tego, że ma kiepskie dziary. Niezależnie od tego, że flirtuję z Julią Wieniawą, czy inną celebrytką. NAWET niezależnie od tego, że słucha Bedoesa.