2021 rok był rokiem ciężkim dla wielu osób, a z pewnością jedną z nich był Trent Alexander – Arnold. Anglik w marcu nie został powołany do reprezentacji Anglii, co wzbudziło spore kontrowersje, a następnie z powodu urazu opuścił udane dla Synów Albionu Euro 2020. Jednakże Trent z tego sezonu jest – jak to mawiają Anglicy – „back to his best”. 7 asyst i 2 gole na półmetku kampanii 21/22 to dokładnie tyle samo, ile w całym poprzednim sezonie. I o ile dyskusja o tym, kto jest najlepszym bocznym obrońcą w Anglii przycichła w zeszłym roku, gdy świetnie grał Cancelo, to obecna dyspozycja wychowanka Liverpoolu znów wzbudza powody do dyskusji. Trent Alexander – Arnold i jego renesans. Co sprawia, że Anglik znów jest niesamowity?
Ustawienie Liverpoolu
Podstawową sprawą, która pozwala Trentowi pokazywać i udowadniać swój potencjał, jest formacja, z której korzysta Liverpool. Drużyna z Anfield słynie z bardzo ofensywnej piłki. Klopp kiedyś powiedział, że jego zespół ma grać heavy metal. I faktycznie, tak właśnie to wygląda. Ekipa The Reds przy piłce to wybitna orkiestra, w której każdy wie, na jaką nutę ma grać.
Ostatnio menedżer LFC stwierdził, że na podstawie gry Roberto Firmino można by napisać książkę o pozycji fałszywej dziewiątki. Faktycznie, na przestrzeni ostatnich 5 lat chyba nie ma zawodnika, który by lepiej definiował zadania gracza ustawionego w tej roli. I faktycznie, trzeba się z Kloppem zgodzić. To Brazylijczyk odpowiada za ruchy trybików w maszynie Liverpoolu.
Po pierwsze, Firmino bardzo często – w myśl zadań fałszywej dziewiątki – cofa się mniej więcej na pozycję numer 10 i ma to dwie role: po pierwsze stworzyć przewagę w środku pola, która ułatwi The Reds utrzymanie się przy piłce, a po drugie pozostawi przestrzeń dla Mane i Salaha. Jest to system podobny do tego, który Pep Guardiola wymyślił i wcielił w życie w Barcelonie w sezonie 10/11, kiedy rolę fałszywej dziewiątki pełnił Leo Messi, a jako boczni napastnicy grali Villa i Pedro.
Wolna przestrzeń dla Salaha i Mane oznacza fakt, że boczni napastnicy Liverpoolu zejdą do środka. Co więcej, stwarza to połacie wolnego miejsca przy liniach bocznych.
Teraz jest zatem odpowiedni moment, by przytoczyć odpowiednie liczby. Liczby nie kłamią. I mówią, że od początku sezonu 18/19 najwięcej asyst w Premier League zaliczył Kevin De Bruyne, a kolejne dwa miejsca na podium zajmują boczni obrońcy Liverpoolu, Trent Alexander Arnold oraz Andrew Robertson. Anglik i Szkot są prawdopodobnie odpowiedzią na pytanie dlaczego Liverpoolowi nie potrzeba ofensywnego pomocnika. To boki defensywy The Reds odpowiadają za kreację w ekipie z Anfield.
Asymetria
Duże zagęszczenie w środku przez piłkarzy Kloppa oznacza wiele wolnej przestrzeni przy liniach bocznych. Dlatego też właśnie tam umieszczeni są najlepsi piłkarze jeśli chodzi o stwarzanie okazji kolegom. Zastanówmy się, czy w środku pola ekipa z Anfield ma magików? Z pewnością nie. Jordan Henderson nie jest choćby piłkarzem w stylu Davida Silvy, a Thiago był witany w Liverpoolu jako powiew ofensywy w środku pola. Jednakże wcale Liverpool tego nie potrzebuje: w centrum grać mają bardzo dynamiczni piłkarze, którzy są kluczowi jeśli chodzi o doskok po stracie. Choć oczywiście pomocnicy The Reds również w piłkę grać umieją, nie mają oni aż takich liczb w ataku jak boki obrony. Boki, które bardzo się lubią. Alexander – Arnold i Robertson niezwykle często podkreślają swoją przyjaźń, a przy tym zakładają się o liczbę asyst w sezonie.

Jednakże także jeśli chodzi o flanki ekipy z Merseyside można zauważyć pewien trend. O ile jeszcze w sezonie mistrzowskim gracze Kloppa częściej atakowali lewą stroną (duet Mane i Robertson), o tyle obecnie można zauważyć coś kompletnie odwrotnego. Jak widać, od trzech lat procent akcji ofensywnych przeprowadzanych prawą stroną rośnie.
sezon | lewa strona | środek pola | prawa strona |
19/20 | 38% | 26% | 36% |
20/21 | 36% | 27% | 36% |
21/22 | 32% | 27% | 41% |
Co najmniej interesujące, prawda? Naprawdę ciężko jest zaprzeczyć faktom. A fakty są takie, że nie dość, że Trent Alexander – Arnold gra w tym sezonie nieprawdopodobnie. Do tego, Liverpool coraz częściej atakuje z użyciem flanki wychowanka.
Dlaczego Liverpool częściej atakuje prawą stroną?
Przede wszystkim wrócił Virgil Van Dijk. Może to brzmieć dziwnie, bo przecież Holender teoretycznie odpowiada jedynie za defensywę. Jednakże takie szufladkowanie byłego piłkarza Southampton jest co najmniej błędem.
Van Dijk, poza wszelkiego rodzaju blokami, asekuracją oraz szeroko pojętą skuteczną grą w obronie, gwarantuje także ponadprzeciętną umiejętność szybkiej zmiany strony. Żaden piłkarz Liverpoolu nie zagrywa takiej ilości długich piłek (a także tylu celnych), co stoper rodem z Groningen. Nie tylko jesto to kluczowe w kontekście piłek zagrywanych do samego Trenta, ale także w podaniach do Mohameda Salaha. Chociażby z tego wzięła się akcja bramkowa na wagę trzech punktów w meczu z Wolverhampton.
https://twitter.com/jordanhanderson/status/1470222829341712387
To oczywiście przekłada się na liczby i grę The Reds. Drużyna z Anfield gra średnio wyżej ustawioną linią obrony niż w poprzednim sezonie (o 1,2 metra dalej od bramki), a sam Trent Alexander-Arnold średnio zalicza o 3,5 kontaktu z piłką mniej na swojej połowie. Wynika to rzecz jasna z powrotu Van Dijka, który ułatwia wyprowadzenie piłki. Mając zabezpieczenie w postaci Holendra cała ekipa Kloppa może grać wyżej, czego beneficjentem jest Trent.
Czołowa postać ligi
Jednakże czegoś takiego, kolokwialnie mówiąc, jeszcze nie grali. Nigdy wcześniej Trent Alexander – Arnold nie miał takiego wpywu na grę ofensywną LFC. Ponadto, nigdy nie miał na tyle imponujących liczb. To, co Anglik prezentuje w obecnej kampanii można opisać słowem „kosmos”. Wystarczy zresztą powiedzieć, że na tle całej Premier League Trent zajmuje:
- drugie miejsce pod względem ilości asyst (siedem).
- pierwsze miejsce pod względem podań prowadzących do strzału (46).
- trzecie miejsce pod względem dystansu pokonanego przez jego podania do przodu (pierwsze dwa to bramkarze Nick Pope i Tim Krul).
- drugie miejsce pod względem ilości podań w pole karne.
- pierwszy pod względem podań progresywnych (do przodu).
- pierwszy pod względem wrzutek.
- drugi pod względem ilości kontaktów z piłką.

Jak widać, Anglik jest nie tylko wybitny jeśli chodzi o Liverpool, ale także patrząc na tło całej ligi. Bruno Fernandes, Kevin De Bruyne, Joao Cancelo, to są postacie, z którymi rywalizuje od lat Alexander – Arnold. Gra de facto cały czas na połowie rywala. A ludzie dalej swoje. Dlatego też, w tym momencie, bardzo proszę: nie nazywajmy już Trenta obrońcą nigdy więcej.
TAA to obrońca kreator
Pierwszy piłkarz w tym sezonie, który wykreował 100 szans kolegom z zespołu to…? Nie Bruno, nie De Bruyne, nawet nie fenomenalny Mo Salah czy Bernardo Silva. To Trent Alexander – Arnold. Dlaczego ludzie tak łatwo szufladkują sobie wychowanka Liverpoolu jako defensora? Przecież to, że ktoś występuje na grafice przedmeczowej w formacji obronnej wcale nie oznacza, że jest obrońcą. W obecnym świecie – nie tylko futbolu – ceni się uniwersalność. A tak się składa, że Trent, mimo wyraźnych deficytów w grze obronnej, jest niesamowicie wszechstronny. Prawy… ktoś. Sytuacja podobna jak Joao Cancelo. Z jednej strony – obrońca, przecież grafika przedmeczowa nie kłamie. Lecz z drugiej, kim jest Trent na boisku? Z pewnością nie obrońcą, skoro gra głównie na połowie rywala. A do tego potrafi w 17 meczów zagwarantować asystę aż siedmiokrotnie. Z resztą o jego wszechużyteczności świadczy poniższa heatmapa.
Nie można szufladkować ludzi. Chociaż to prostsze dla naszego mózgu. Przed wojną panował stereotyp, że Żydzi to złodzieje i nie przyniosło to nic dobrego. Takie przypisywanie konkretnych osób do jednej rzeczy z pewnością nie jest zdrowe. I tak jest też z Trentem Alexandrem – Arnoldem: nie jest to ani obrońca, ani napastnik. Nie warto próbować go jakkolwiek określić jednoznacznie. Jest to po prostu kreator. Dlatego też, co może niektórych zdziwić, często też wchodzi do środka.
Jak za starych, dobrych lat
Trzeba powiedzieć sobie jasno: Anglik nie jest byle jakim wychowankiem Liverpoolu. Steven Gerrard, legenda The Reds, w swojej autobiografii naznaczył obecnego prawego obrońcę zespołu z Anfield na przyszłego kapitana, gdy ten był jeszcze nastolatkiem. Kapitan zespołu U14, U16, a także w pewnym momencie U18, nieoficjalny debiut w wieku zaledwie 17 lat. Całkiem nieźle, prawda? Jednakże trzeba pamiętać, że Trent za młodu był bardzo utalentowanym pomocnikiem, co z resztą widać po jego poruszaniu się po boisku. Nie ma sensu znów przytaczać liczb odnośnie ilości asyst czy czegokolwiek, co daje Anglik Liverpoolowi w ofensywie, żeby jego czutkę do bycia pomocnikiem udowodnić. Wystarczy spojrzeć na mecz choćby z Burnley.
Trent Alexander – Arnold zanotował w tej akcji asystę pięknej urody do Sadio Mane, jednakże nie było to podanie spod linii bocznej. Mimo tego, że takie piłki również umie posyłać wychowanek Liverpoolu, tym razem odnalazł się on w środku pola. Zresztą jest to trend, który widoczny jest także po średniej liczbie kontaktów z piłką w danej strefie boiska Trenta. Zawodnik z numerem 66, co już wspominałem, rzadziej dotyka piłki na swojej połowie, a częściej w strefie ataku. Jednakże Trent również rzadziej dotyka piłki bezpośrednio pod linią boczną. Za to częściej udziela się w środku pola. I choć eksperyment, żeby TAA zagrał w środku pola nie wyszedł najlepiej w reprezentacji Anglii w meczu z Andorą, to wszystko wskazuje na to, że prędzej czy później i tak do tego dojdzie. Podobnie jak do objęcia kapitańskiej opaski Liverpoolu przez jej najlepszego wychowanka.
Przeznaczenie
Wybraniec. Tak można powiedzieć o Harrym Potterze. Trent Alexander – Arnold bynajmniej nie ma blizny na czole, ale patrząc na jego wyczyny z piłką przy nodze również można go określić mianem czarodzieja. I jednocześnie wybrańca. Gerrard określił Trenta jako przyszłego kapitana Liverpoolu i niewykluczone, że niedługo do tego dojdzie. Kto wie, czy wtedy trenerem na Anfield nie będzie sam Gerrard? Mimo to, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że prędzej czy później do tego dojdzie.
W latach 80. XX wieku, za Boba Paisleya i jego okresu panowania na Anfield, panował zwyczaj spisywania reguł „Liverpool way”, czyli zasad podczas gry w piłkę w barwach zespołu z Merseyside. Były tam podstawowe, takie jak „po podaniu pokaż się na pozycję„, ale też bardziej moralitatorskie, głoszące hasła o honorze i tym podobnych. Kibice na Anfield mawiają, że wartości You’ll never walk alone się nie nabywa, je się ma w sercu.
I jeśli ktoś je w sercu ma, to nikt nie ma ich mocniej zakorzenionych od Trenta Alexandra – Arnolda.