Jesteśmy już po wrześniowych meczach eliminacyjnych do Euro 2024. W żadnym z tych dwóch spotkań reprezentacja Polski nie udowodniła, że chce pojechać na niemiecki turniej. Baa! Zespół nie pokazał, że chce się zrehabilitować za niedawny blamaż z Mołdawią. Atmosfera jest grobowa. Posada selekcjonera- Fernando Santosa- wisi na włosku. Fatalny jest ten rok dla „Biało-Czerwonych”, ale czy jest coś, co może zwiastować poprawę?
Przerażający dwumecz
Wszystko, co złe dla naszego zespołu, nastąpiło w dniu 7.09.2023r. Data dla naszego narodu szczególna, ponieważ tego dnia w 1939 roku rozpoczęła się bitwa nad Wizną (zwana polskimi Termopilami). Dlatego też w czwartek mieliśmy prawo wymagać od naszych piłkarzy postawy godnej bohaterów. Niestety dla nas tak się nie stało, choć starcie z Wyspami Owczymi zakończyło się naszym zwycięstwem. Jednak do miana herosów tamtego spotkania Robertowi Lewandowskiemu i spółce było bardzo daleko. Reprezentacja Polski wymęczyła wygraną 2:0, a duży wpływ na ten wynik miał podyktowany rzut karny w drugiej połowie. Półamatorska drużyna przyjechała do Warszawy, aby zmierzyć się z zawodnikami Barcelony, Arsenalu, Napoli, Juventusu. Jednak goście długimi fragmentami nie wyglądali gorzej na tle podopiecznych Fernando Santosa. „Farerzy” mieli konkretny plan na ten mecz i konsekwentnie go realizowali. Z kolei Polacy wyglądali, jakby nie było w nich sportowej złości po czerwcowej porażce w Kiszyniowie.
Ratował nas wynik, który nieco poprawił nastroje przed niedzielnym starciem w Tiranie. A właśnie tam przekonaliśmy się, jak powinna wyglądać drużyna, która chce zakwalifikować się na ME. Do momentu straty bramki reprezentacja Polski grała poprawnie. Gospodarze doszli do głosu po wyjściu na prowadzenie. Po Albańczykach było widać niesamowitą pewność siebie. Każdy ich kontakt z piłką był przemyślany, więcej widzieli na boisku, szybciej podejmowali decyzje. To był „ogień” w ich wykonaniu. Natomiast Polacy w żaden sposób nie zareagowali na fantastycznego gola Asaniego. W drugiej połowie nie było na boisku liderów i osobowości, których tak domagał się Robert Lewandowski przed rozpoczęciem zgrupowania. Przy stanie 2:0 nasi piłkarze się poddali. Wyglądali, jakby dla nich mecz się właśnie zakończył i obojętne już im było, czy przegrają wyżej. I sam nie wiem, co jest gorsze- to, że piłkarze nie podjęli walki, gdy przegrywali, czy to, że po podwyższeniu prowadzenia przez rywali, wywiesili białą flagę?
Reprezentacja Polski nie ma liderów
Już od kilku lat trwają spekulacje na temat zastąpienia filarów naszej kadry. Kamil Glik, Kamil Grosicki, Grzegorz Krychowiak i Robert Lewandowski. To stara gwardia, która od dłuższego czasu ciągnie ten wózek. Obecnego gracza Cracovii na zgrupowaniu zabrakło. Jednakże po podpisaniu kontraktu z „Pasami” Glik zapowiedział, że będzie walczył o powrót do kadry. 35-letni zawodnik, który w zeszłym sezonie spadł z Benevento do Serie C, ma w planach pokazać wszystkie swoje walory w PKO Ekstraklasie, bo wie, że to mu zapewni powrót do drużyny narodowej. Nasi aktualni stoperzy- Bednarek (Southampton), Dawidowicz (Hellas Verona), Wieteska (Cagliari) i Kwior (Arsenal)- powinni się czuć zagrożeni. To nie żart. Do wygryzienia Grosickiego i Krychowiaka też nie specjalnie są chętni. Do tego stopnia dwaj wyżej wymienieni mają wyrobioną pozycję w reprezentacji Polski, że trzeba było awaryjnie korzystać z ich usług we wrześniowych meczach. Kto to właściwie jest lider drużyny?
Lider to zawodnik, który w trudnych momentach pociągnie zespół. Da sygnał do ataku, jak będzie trzeba, kogoś ochrzani, dostanie żółtą kartkę w ferworze walki. Swoją postawą na boisku wpłynie na tyle na pozostałych zawodników, że nie przejdzie im przez głowę myśl o poddaniu się. Nawet w sytuacji beznadziejnej. Wykreowanie takiej postaci to nie musi być żmudny proces, który zajmie kilka miesięcy. To może być jeden mecz lub nawet 45 minut. Doskonale widzieliśmy to w Kiszyniowie u naszych rywali. Mołdawianie na drugą połowę wyszli jak zagłodzone lwy. Przejęli inicjatywę, brali na siebie grę, odpowiedzialność. Mocno zaryzykowali, bo narażali się na kontrataki, w których główną rolę odgrywał Robert Lewandowski. Owszem, kilka razy postraszyliśmy przeciwników, ale summa summarum opłaciło im się ryzyko. Nie przypominam sobie, żeby reprezentacja Polski w ostatnich latach zgrała taki mecz jak Mołdawia.
Niezbędne jest nowe rozdanie
Widać jak na dłoni, że ta kilkudziesięcioosobowa grupa ludzi po prostu się ze sobą męczy. Dotyczy to zawodników jak i sztabu szkoleniowego. „Starzy liderzy”, o których napisałem wcześniej, nie powinni już zostać powoływani, bo oni już swoje dla tej drużyny zrobili. Piotr Zieliński? Wiecznie niespełniony play-maker, którego największym atutem jest to, że gra w Napoli. Jan Bednarek? 50 meczów w kadrze, a jedyne, z czego zostanie zapamiętany, to wypowiedź po meczu z Mołdawią, że po pierwszej połowie zespół był już na wakacjach. Karol Linetty (ktoś go jeszcze pamięta?) nigdy nie potrafił udowodnić swojej przydatności do tego zespołu. I wreszcie Robert Lewandowski. Wielu jest zdania, że on jest niezbędny tej kadrze. Uważam, że wywiad, którego niedawno udzielił, powinien spowodować jego szybsze zakończenie reprezentacyjnej kariery. Od jakiegoś czasu on nic nie daje tej drużynie. W meczach w ogóle go nie widać. Już teraz powinniśmy budować reprezentacje Polski bez niego.
Sprawa selekcjonera jest osobną kwestią (w momencie, w którym piszę ten artykuł, ważą się jego losy). Z góry wiedzieliśmy, że Fernando Santos preferuje defensywny futbol. Mogliśmy się spodziewać, że to, co będzie prezentować kadra pod jego wodzą, nie będzie ładne dla oka. Daliśmy się nabrać na jego sukcesy z Portugalczykami, gdyż z gwiazdami potrafił wygrywać ME i Ligę Narodów swoim stylem. U nas to po prostu nie wypaliło. Z różnych względów, bo 68-latek nie jest jedynym winnym całej sytuacji. Reprezentacja Polski potrzebuje szkoleniowca, który potrafi uwolnić jej ofensywny potencjał. „Lewy” i Zieliński duszą się w defensywnej grze. Mają do pomocy Sebastiana Szymańskiego, który w Rosji, Holandii i teraz Turcji jest gwiazdą. Jakub Kamiński i Nicola Zalewski też potrzebują więcej swobody w ofensywie. My naprawdę mamy z czego szyć. Należy to tylko odpowiednio poukładać, a Fernando Santos nie jest w stanie temu podołać.
Reprezentacja Polski i jej niespełniona generacja piłkarzy
Niewielu zawodników pozostało w kadrze, którzy w 2016 roku dotarli do ćwierćfinału Euro. Ten sukces cały czas się ciągnie za naszą kadrą. Aktualna reprezentacja Polski jest trochę zakładnikiem tamtego osiągnięcia. Osiągnięcia, które, jak czas pokazał, było pozytywnym wypadkiem przy pracy. Pokolenie Piszczka, Fabiańskiego, Błaszczykowskiego, Pazdana, Glika, Mączyńskiego, Krychowiaka, Milika i Lewandowskiego pomału schodzi ze sceny. Mimo to wielu dziennikarzy i kibiców patrzy na niektórych zawodników właśnie przez pryzmat francuskiego turnieju. Piłkarze, którzy przez wiele lat grali w europejskich pucharach (dochodzili nawet do finału LM i LE), zostali wytransferowani za wielkie pieniądze, którzy regularnie potrafili kwalifikować się na wielkie imprezy, a tylko raz otarli się o strefę medalową na ME i ledwo wystawili nos z grupy na zeszłorocznym Mundialu. Chciałoby się napisać, że to zdecydowanie dla nich za mało. Jednak biorąc pod uwagę kolejne Euro i MŚ dochodzimy do smutnego wniosku, że to niestety było dla nich dużo.
To pokolenie zachowało się tak, jakby ćwierćfinał Euro 2016 sprawił, że w piłce reprezentacyjnej osiągnęło sytość. To tym bardziej dziwne, bo taki sukces powinien być trampoliną do kolejnych. Tak się nie stało pomimo tego, że naszą największą gwiazdą już nie był Maciej Żurawski, którego transfer do Celticu Glasgow obił się w Polsce szerokim echem. Reprezentacja Polski miała generację piłkarzy, którzy doświadczyli futbolu z najwyższej półki. Jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku tacy gracze byli dla nas dostępni tylko w sferze marzeń. A występ Jerzego Dudka w 2005 roku w finale LM urastał do rangi święta narodowego. Być może się mylę i jednak „Biało-Czerwoni” zakwalifikują się do Euro 2024 po barażach i zagrają tam turniej życia? Byłby to ostatni akt naszego „wielkiego” pokolenia.