Program Wsparcia Mistrzów – tragikomedia

Kilka dni temu ogłoszono, że już niedługo w życie ma wejść tak zwany program „wsparcia mistrzów”. Jest to rządowa inicjatywa mająca na celu wsparcie sportów zespołowych w Polsce. Wśród nich znajdują się takie dyscypliny, jak: siatkówka, piłka ręczna, koszykówka, hokej i oczywiście piłka nożna. Kluby z Ekstraklasy i 1 ligi mają otrzymać  w najbliższym czasie bardzo niesamowicie wysokie kwoty. Informacja ta oburzyła wielu internautów także tych, którzy na co dzień nie interesują się tym sportem. Czy słusznie?

Polski futbol może cieszyć się zdecydowanie największym dofinansowaniem ze wszystkich innych dyscyplin. Ekipy z ligowych boisk na pierwszym i drugim szczeblu rozgrywkowym mają dostać w najbliższym czasie kwotę wynoszącą ok. 150 mln złotych. Nie jest to jednak jedyna forma wsparcie piłkarskich klubów. Drużyny, które będą osiągały „sukcesy na arenie międzynarodowej”, mogą liczyć na niemały gratyfikacje z tego powodu. Nagrody te mają zwiększać się z roku na rok. Dziś postaram się udowodnić, że program wsparcia mistrzów nie trzyma się kupy z wielu powodów i w szerszej perspektywie może nawet zaszkodzić piłce nożnej w naszym kraju.

Wsparcie Mistrzów – Infrastruktura 

Zacznijmy może od tej nieco mniej kontrowersyjnej części tego programu. Tak, jak wyżej wspominałem polskie klubu już w najbliższych miesiącach mają otrzymać łącznie około 150 mln złotych w celu rozwoju infrastruktury. Ma być to jednorazowy wpływ i rozkładać się po równi między każdą ligową ekipę. Wszystkie drużyny z Ekstraklasy dostaną kwotę wynoszącą 6 mln zł, a z 1 ligi po 2 mln zł. Pieniądze te mają zostać przeznaczone na budowę centrum szkoleniowych, w szczególności opartych na piłce młodzieżowej. Podobnych do tych pokroju Lecha, Pogonii, Zagłębia, czy też ostatnio Legii.

– Wierzę, że dobrze zdiagnozowane potrzeby środowiska piłkarskiego oraz sprawnie wypracowane i zaimplementowane rozwiązania wzmocnią kluby piłkarskiej ekstraklasy, a także pierwszej ligi w procesie szkolenia i rozwoju infrastruktury sportowej. – powiedział minister sportu i turystyki Kamil Bortniczuk.

W teorii wszystko wygląda względnie normalnie. Rząd we współpracy z PZPN-em z myślą o najmłodszych wspomaga kluby piłkarskie, aby te mogły budować swoje akademie i w efekcie dawać lepsze warunki dla młodzieży, która mogłaby się w nich rozwijać. Jeżeli wyprzemy całkowicie świadomość sytuacji w kraju, może wydawać się to nawet ciekawym pomysłem. Musimy pominąć też fakt, że taka Puszcza Niepołomice nie wybuduję za 2 mln drugiej La Masii, tylko być może minimalnie usprawni aktualnie posiadany przez nich kompleksy. Postawi dwa boiska, czy coś w tym stylu. Jednorazowa wpłata jest tylko malutką cegiełką.

Przykładowo koszt samego Legia Training Center wyniósł około 80 mln (a i tak 20 mln pochodziło z ministerstwa sportu) . Trochę boli także fakt, że pomoc dostały kluby, które w zdecydowanej większości byłby w stanie zorganizować taką kwotę na własna rękę. Może nie wszystkie, ale zdecydowana większość ekstraklasowych ekip na pewno. No chyba, że są zorganizowane na poziomie Stali Mielec.

– Świetna wiadomość dla PGE FKS Stal Mielec – tak komunikat z resortu sportu ocenił europoseł Tomasz Poręba, przyjaciel mieleckiej Stali. – Jesteśmy partnerem gminy Tuszów Narodowy w projekcie budowy nowej bazy treningowej. Szukaliśmy ostatnio dodatkowych środków, aby iść dalej-  ocenił.

Może dodatkowe środki znalazłby się same gdyby Stal lepiej dysponowała finansami. Może nie trzeba było trzymać 4 trenerów na kontraktach?  Szkoda, że rząd nie wyciąga ręki do trochę mniejszych, mniej zamożnych marek. Tam kwestia wybudowani dodatkowego boiska treningowego byłaby ogromną pomocą. Sam Tomasz Poręba o tym wspomina, ale to tak na marginesie.

Aby poprzeć ten pomysł, musimy zignorować zbyt wiele otaczających nas aspektów. Owszem, dla samej polskiej piłki nie jest to najgorsze rozwiązanie. Dodatkowe fundusze na rozwój infrastruktury zawsze mogą się przydać. Kwoty te (jeżeli spojrzymy na nie pod względem pojedynczych klubów) nie są zbyt wielkie, ale podliczając je wychodzi zatrważające 150 mln. Jest to suma, którą spokojnie dałoby się odpuścić, projekt, który można było zrealizować w innym terminie, gdyż nie jest on pierwszej potrzeby. Jednakże trzeba przyznać, że i tak jest on tą mniej kontrowersyjną częścią programu.

Gratyfikacje za sukcesy – śmiech na sali

Pierwsza część programu wsparcia mistrzów ma swoje wady, zapewne dałoby się ją zrobić lepiej, ale w ogólnym rozrachunku może być wartością dodaną dla polskiej piłki. Druga część, oparta na nagrodach za sukcesy jest już po prostu zwykłą farsą. Ma ona polegać na tym, że kluby osiągające najlepsze wyniki w kraju będą za nie nagradzane. W trwającym sezonie kwota ma wynieść ok. 24 mln złotych (8 mln dla mistrza, 6 mln dla zdobywcy pucharu polski i po 5 mln dla 2 i 3 miejsca w lidze). To jednak nie koniec. O ile łączna kwota nie wydaje się być aż tak ogromna w tym sezonie, tak w przyszłym nagroda tylko i wyłącznie dla samego mistrza Polski ma wynieść 30 mln. Zdobywca pucharu dostanie 25 mln, a reszta TOP 3 po 20 mln. W efekcie biorąc pod uwagę sezon obecny i 3 najbliższe nagrody wyniosą ponad 300 mln złotych. Kwota wręcz gargantuiczna.

– Program Wsparcia Mistrzów stworzony został z myślą o naszych flagowych drużynach, reprezentujących Polskę na arenie międzynarodowej. Walka i sukcesy odnoszone w europejskich pucharach to wyjątkowa okazja do promocji polskiej marki i poszczególnych regionów naszego kraju. Aby móc skutecznie rywalizować w Europie polskie kluby potrzebują silnego wsparcia finansowego, które pozwoli im aktywnie i systematycznie wzmacniać kadry sportowe – mówi minister sportu Kamil Bortniczuk.

Gratyfikacje za wyniki sportowe
Mistrzostwo Polski Puchar Polski wicemistrz 3 miejsce 
Obecny sezon 8 mln 6 mln 5 mln 5 mln
Przyszłe sezony  30 mln 25 mln 20 mln 20 mln

Najbardziej intryguje mnie fakt, iż według założeń gratyfikacje mają być pokłosiem sukcesów na arenie międzynarodowej. W rzeczywistości jednak nagrodę dostaną wszytki drużyny, które chociażby podejmą rywalizacje w europejskich pucharach. Dobrze wiemy, jak w ostatnich latach wyglądają nasze międzynarodowe wojaże. Polski futbol nie znaczy kompletnie niczego na arenie europejskiej. Gdyby nagrodę otrzymywały drużyny, które rzeczywiście pokażą się z dobrej strony powiedzmy w Lidze Mistrzów nie miałbym kompletnie nic przeciwko. Istnieje jednak możliwość, że nasze ekipy dostaną spore kwoty za awans do eliminacji i frajerskie odpadnięcie np. z mistrzem Gibraltaru.

Nagradzanie za słabe zarządzanie

Nagradzanie na etapie eliminacji ma być podobno pokłosiem niskiego rozstawienia polskich ekip w eliminacjach do europejskich pucharów. Naturalnie pogarszato nasze szanse na potencjalny awans. Należy sobie, jednak zadać pytanie: Kogo to jest wina? Podatników, którzy mają teraz płacić, aby zniwelować ten stan rzeczy? Oczywiście, że nie! Jest to wina tylko i wyłącznie polskich klubów, które przez lata ośmieszały nas w europejskich pucharach. W efekcie nasza liga znacznie spadła w rankingach i jesteśmy nisko rozstawieni. Nie dość, że nasze kluby, zamiast przynosić nam dumę praktycznie co roku ośmieszają naszą piłkę na arenie europejskiej, teraz musimy płacić za ich niekompetencje.

program
Fot: Twitter/Cezary Kulesza

Co ciekawe głównym pomysłodawcą całego tego przedsięwzięcia jest oczywiście król słabego zarządzania, jedna z najbardziej znienawidzonych postaci w polskiej piłce klubowej. – Dariusz Mioduski. Podobno to on jeszcze 3 lata temu przedstawił ten koncept na jednym z posiedzeń. Teraz sytuacja wydaje się być skrajnie komiczna. Gość, przez którego zarządzanie mistrz Polski regularnie ośmieszał się na arenie europejskiej, w efekcie traciła na tym cała liga, teraz wywalczył pieniądze, aby naprawić jego błędy, pieniądze podatników. Jedna wielka tragikomedia.

Być może pieniądze te nie byłyby teraz potrzebne, gdyby ktoś przez kilka poprzednich lat miał trochę więcej oleju w głowie. Być może gdyby szczytem ambicji Legii nie było wygrywanie mistrzostwa rzutem na taśmę i podejście do europejskich pucharów z nastawieniem „jakoś to będzie”, to teraz nie trzeba byłoby nadrabiać niskiego rozstawienia pieniędzmi. Legia i jej zarząd podejmowali wciągu kilku ostatnich lat wiele głupich decyzji. Projekt, jaki budowali był, jak domek z kart, w który regularnie dmuchano kolejnym zwolnieniami trenerów. A teraz okazuję się, że niekompetencja obecnego prezesa Legii przestała przekładać się tylko i wyłącznie na jeden klub. Teraz za jego decyzje płacą zwykli ludzie, zwykli ludzie, którzy w ostatnich czasach nie mogą związać końca z końcem. Doprowadził do tego, że nienawidzić go nie będą już tylko kibice Legii.

Złe zarządzanie nie wynika z braku pieniędzy

A przecież da się inaczej. Da się walczyć, jak równy z równym z lepszymi, europejskimi ekipami bez gargantuicznego nakładu pieniędzy. W samej Ekstraklasie mieliśmy w ostatnich latach kilka przypadków, jak niezbyt bogate ekipy poprzez odpowiednie zarządzenie były w stanie osiągać sukcesy. Nie chcę przytaczać tu romantycznych historii pokroju Warty Poznań, ponieważ był to raczej jednorazowy, krótko falowy wyskok. Warto jednak popatrzeć na przykład (a jakże) Rakowa Częstochowa. Jest on przytaczany za każdym razem gdy mówimy o zdrowym zarządzaniu w polskiej piłce i o przykładzie, z którego mogą czerpać inne ekipy. Nic w tym dziwnego. Raków to projekt, który z roku na rok dysponuje większymi pieniędzmi i jest w stanie wydawać je w sposób bardzo świadomy. Przecież to właśnie dzięki takiemu postępowaniu byli w stanie pokazać się z dobrej strony w europejskich pucharach.

Raków nie miał tak ogromnych nakładów finansowych, jak Legia, a mimo wszystko był w stanie odnosić sukcesy na arenie międzynarodowej. Owszem, nie awansował nawet do Ligii Konferencji, ale pokazał się ze świetnej strony. Z pewnością w mniejszym lub większym stopniu wypromował nasz futbol na europejskim rynku. Przynajmniej nie zrobił „topowego polskiego klubu w europejskich pucharach” i nie odpadł, jak najgorszy odrzutek. Był w stanie wyeliminować na swojej drodze rosyjskiego giganta. – Rubin Kazań i nie sprzedał tanio skóry w starciu z belgijskim Genkiem.

Co ciekawe dopiero w tym roku zdecydowali się na transfer, który przekraczał 500 tyś euro. Mowa tu oczywiście o Vladanie Kovaceviciu, który z miejsca stał się bohaterem w Częstochowie. To właśnie między innymi dzięki jego interwencją Raków doszedł aż tak daleko. Jego profil był idealnie dopasowany do preferencji Rakowa. Zmieścił się w wymaganiach wzrostowych, które były doprecyzowane co do centymetra. Gdy ekipa Marka Papszuna decyduje się, aby szastać kasą, to upewniają się, że sprowadzają kogoś nieprzeciętnego i idealnie im potrzebnego. To właśnie jest dobre, zdrowe zarządzanie klubem.

Czy pieniądze, które ministerstwo sportu przekaże polskim klubą, zmieni coś w tej kwestii – oczywiście, że nie. Najprawdopodobniej kasa ta zostanie wydana na tak zwany „szrot zza granicy”, ponieważ zwykle tak kończą się transfery za sporą gotówkę w czole tabeli. Nawet jeżeli coś się ruszy, to nie będzie to kwestia kwot, tylko refleksji – choć powątpiewam w taki scenariusz. Nie zmieni to także  znaczenie kwestii dalszych awansów. Jeżeli kluby będą zarządzane w tak destrukcyjny sposób, jak teraz żadne pieniądze tego nie zrekompensują. Słabe zarządzanie nie wynika z braku pieniędzy. Słabe zarządzanie wynika… ze słabego zarządzania.

Podsumowanie

Nie trzeba być wielkim ekspertem od gospodarki, aby zobaczyć, że w naszym kraju ona podupada. Ceny gwałtownie idą w górę, a wynagrodzenia osób niesamowicie potrzebnych np. nauczycieli czy też policjantów pikują w dół. Ludzie są zirytowani, ledwo wiążą konie z końcem. Sytuacja jest po prostu przerażająco niestabilna. Może dawanie dodatkowych finansów na kluby piłkarskie nie jest dobrym pomysłem w tym konkretnym momencie? Tu już nie chodzi o wysokość tej kwoty i czy odbije się ona strasznie na budżecie państwa. Zapewne jest ona tylko małą kropelką. Chodzi bardziej o uczucie ludzi pokrzywdzonych.

W tym momencie gdy statystyczny policjant, czy nauczyciel zobaczy informacje, że podczas gdy jemu grozi skrajne splajtowanie, pieniądze dostają podmioty, którym nie są one w tym momencie aż tak niezbędne, poczują się, jakby ktoś napluł im w twarz. Program wsparcia mistrzów jest jedną wielką farsą, tragikomedią, z której nie wiadomo, czy się śmiać, czy też płakać. W czasach gdy liczy się każdy grosz, takie manewry są po prostu niesmaczne.

Czytaj też: 

Zawodowiec wśród amatorów? 

Lech na rynku transferowym – droga do perfekcji 

Droga do marzeń nie wiedzie przez Warszawę

Udostępnij:

Facebook
Twitter