Pożegnanie bez klasy

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia przez nasz kraj przeszła wiadomość od Cezarego Kuleszy, że Paulo Sousa chce rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron. W świecie futbolu takie przypadki się zdarzają. Zawód trenera to życie na walizkach. Teraz pracujesz tu, by za kilka miesięcy trenować inną drużynę. Nikt nie powinien mieć pretensji do Portugalczyka za to, że chce odejść. W zasadzie to pretensji nie ma, bo jest wielki „kwas”. Pożegnanie Sousy odbyło się bez klasy, w fatalnym stylu. Przy okazji dając do zrozumienia, ile dla niego ta posada znaczyła.

Piękne słowa, brzydkie czyny

Gdy Zbigniew Boniek mianował Paulo Sousę selekcjonerem, ten drugi kupił nas wszystkich pięknymi słowami. Mówił o jedności, o rodzinie, wspólnych celach. Powołał się nawet na słowa Jana Pawła II. Wszystko to sprawiło, że PR Portugalczyka wzrósł o kilka leveli. Tym bardziej że jego poprzednik prowadził wojenkę z mediami, a jego pożegnanie odbyło się bez klasy. Potrzebowaliśmy kogoś, kto już na wstępie zburzy mur stworzony przez Jerzego Brzęczka dla dziennikarzy. Prawdopodobnie Sousa zdawał sobie sprawę, jak wyglądały relacje zwolnionego selekcjonera, więc postanowił to wykorzystać. Sprytne. Już wtedy powinna się zaświecić kibicom lampka ostrzegawcza. Paulo mówił sporo, a zawsze jest tak, że jak ktoś dużo się wypowiada, to niewiele robi. I cała jego kadencja wyglądała właśnie tak, jakby nie wymagał od siebie specjalnego wysiłku. Mieszkał w Portugalii, na mecze PKO Ekstraklasy nie jeździł, powoływał (i wystawiał!) zawodników, którzy nie grali w klubach. Jakby chciał coś osiągnąć najmniejszym nakładem sił.

Portugalczyk po raz pierwszy w swojej karierze mierzył się z funkcją trenera drużyny narodowej. Chyba nie wiedział, że w Polsce oczekiwania co do rodzimego futbolu są bardzo wygórowane. Oczekujemy wyjścia z grupy na dużej imprezie, choć miejsce, które zajmujemy na piłkarskiej mapie świata, powinno nam dać do zrozumienia, że już sam udział w MŚ lub ME jest dla nas ogromnym sukcesem. No, ale jestem przekonany, że Boniek uświadomił o tym Sousę. Dla 40-milionowego narodu posada selekcjonera znaczy wiele. To wbrew pozorom nie tylko powoływanie zawodników, rozgrywane mecze i wycieczki na turnieje, które wywalczył ktoś inny. To też odpowiedzialność, umiejętność logicznego wytłumaczenia niepowodzeń i obowiązki. Akurat z wyjaśnieniami pomeczowymi Paulo Sousa problemów nie miał. Z bardzo prostej przyczyny- nie wygrywał zbyt często, więc zapewne zdążył już się do nich przyzwyczaić. I robił to naprawdę dobrze. W taki sposób, że byliśmy w stanie mu te porażki wybaczyć.

Ucieczka ze stanowiska

Paulo Sousa nie chciał być dłużej selekcjonerem reprezentacji Polski. Argumentował tę decyzję faktem, że otrzymał ofertę pracy z jednego z największych klubów piłkarskich na świecie. Z jednej strony trudno mu się dziwić. W przeszłości zdarzało się, że szkoleniowcy „porzucali” reprezentacje na rzecz pracy w klubach. Koeman rozstał się z Holendrami, bo chciała go Barcelona. Julen Lopetegui zrezygnował z funkcji selekcjonera Hiszpanów i przeszedł do Realu Madryt. Pozostawił swoich rodaków na lodzie na dwa dni przed ich pierwszym meczem na mundialu w Rosji! W tych krajach musiało nastąpić rozgoryczenie. Sousa nie jest Polakiem, a u nas z tego powodu rozpętało się piekło. Każda taka „dezercja selekcjonerska” pozostawia niesmak. Każde takie pożegnanie odbywa się bez klasy, rodząc złość i frustrację w krajach, których one dotyczą. Portugalczyk nie jest jedynym takim przypadkiem. Nie jest nawet pierwszy, ani ostatni, który tak postępuje.

Okazuje się bowiem, że praca z reprezentacją nie jest szczytem marzeń dla trenerów. Ważniejsze są rozgrywki klubowe. Takie zajęcia dają dużo więcej satysfakcji szkoleniowcom niż dwutygodniowe zgrupowanie odbywające się raz na trzy miesiące. Co można potrenować przez te kilka-kilkanaście dni? Może stałe fragmenty gry. Może niektóre ustawienia poszczególnych formacji. I na tym cała praca trenera w kadrze się kończy. To nie są godziny spędzone na boisku, aby potrenować szybkie przejście z ataku do obrony. To nie jest psychologia, dzięki której przez dłuższy okres udaje się utrzymać świetną atmosferę w szatni, która z kolei jest gwarantem dobrych wyników. Cała esencja pracy selekcjonera zaczyna się na powołaniach, przechodzi przez kilka jednostek treningowych i kończy na rozegraniu meczu. Tym ludziom po prostu brakuje sensu piłki nożnej. Oni dobrze wiedzą, że są uzależnieni od trenerów klubowych. To oni przygotowują zawodników do sezonu, a co za tym idzie- do gry w reprezentacji.

Dlaczego Ameryka Południowa?

Dziwne również jest to, że po Paulo Sousę zgłosił się klub, który jest uważany za najsilniejszy w Ameryce Południowej.  Flamengo Rio de Janeiro to taki odpowiednik Bayernu Monachium. Główny faworyt do mistrzostwa Brazylii oraz zwycięstwa w Copa Libertadores. Skoro Portugalczyk jest tak dobrym fachowcem, to dlaczego europejscy giganci nie zaoferowali mu umowy? Może dlatego, że językiem urzędowym w tych krajach nie jest portugalski? W połowie grudnia były selekcjoner zapewniał nas, że ma w głowie marcowe baraże. W pierwszy dzień świąt jego agent, Hugo Cajuda, opowiadał, że nie ma nic na rzeczy ze zmianą pracy jego klienta. Kłamstwa, łganie, być może podbijanie kontraktu. Nie wiem, co to wszystko miało na celu, ale takie pożegnanie z reprezentacją nie ma w sobie krztyny klasy i przyzwoitości. To była zasłona dymna, która miała za zadanie grać na zwłokę. Muszę napisać to jeszcze raz: pożegnanie bez klasy! Takie zachowanie nie przystoi poważnym ludziom.

Ale Sousa nie specjalnie się tym przejmuje, bo jeśli będzie miał wyniki, to nikt poza Polską mu tego pamiętać nie będzie. No właśnie- o te wyniki tutaj się rozchodzi. Były reprezentant Polski, Roger Guereiro, w młodości grał we Flamengo i orientuje się, jak wygląda aktualnie sytuacja w klubie. Wypowiedział się, że Sousa nie otrzyma tam taryfy ulgowej. Jeśli nie wygra pierwszych 3-4 meczów zrobi się na niego ogromna nagonka medialna. A kibice mu tego nie darują. Portugalczyk trafił do klubu, w którym panuje wielka presja i tylko przez odnoszenie zwycięstw będzie w stanie ją udźwignąć. A u niego kiepsko z wynikami. Z rozstaniami też. Nie jesteśmy jedynymi, którzy będą tęsknić za Sousą. W 2015 roku FC Basel wykiwał tak samo, podpisując kontrakt z Fiorentiną, a z Bordeaux odchodził skonfliktowany, z kim się tylko dało. Te pożegnania również nie miały w sobie wiele klasy. Bardziej przypominały skandal.

Kto weźmie odpowiedzialność?

To naturalna sprawa, że selekcjonerzy się zmieniają, bo taki jest ich zawód. Jednak ktoś powinien wyjść przed szereg i wyjaśnić kilka rzeczy. Sousa wraz z agentem tego nie uczynią, ponieważ oni traktowali pracę w Polsce jak coś, dzięki czemu Portugalczyk nie wypadnie z trenerskiej karuzeli. Posada selekcjonera reprezentacji, która co dwa lata zalicza duże imprezy, siłą rzeczy podbija trenerskie CV. Pierwszą osobą, która przychodzi na myśl, jest Zbigniew Boniek, bo to on sprowadził Sousę. Dał mu kontrakt, więc powinien poczuć się do odpowiedzialności i wystosować odpowiednie oświadczenie. Może nie z przeprosinami, bo nie mógł przewidzieć tego, że jego selekcjoner wyprawi mu pożegnanie bez klasy, ale z wyjaśnieniem, które dokładnie wytłumaczy nam dlaczego „Zibi” zamienił Brzęczka na Sousę? Teraz gdy nie jest już prezesem PZPN, należałoby tak postąpić.

Byli współpracownicy Bońka wypowiadali się w mediach, że nic nie wiedzieli o decyzji prezesa na temat zmiany selekcjonera. Był to jego suwerenny ruch, chociaż kilka tygodni wcześniej zapewniał, że Brzęczek pozostanie na stanowisku do ME. Popularny „Wuja” miał zrealizować 3 cele zapisane w kontrakcie: awans na Euro, utrzymanie się w dywizji A Ligi Narodów oraz odmłodzenie reprezentacji. Wszystkie zadanie Brzęczek wykonał i nagle, w połowie stycznia, okazało się, że trzeba się go pozbyć. Co było dokładną przyczyną? Konflikt z Lewandowskim? Być może innym kadrowiczom Brzęczek nie przypadł do gustu? Coś musiało się wydarzyć, bo inaczej Boniek nie zdecydowałby się na taką zmianę. Wypadałoby teraz wyjaśnić kibicom, dlaczego tak się stało. Co spowodowało, że Jerzy Brzęczek przestał być selekcjonerem na pół roku przed turniejem jego życia? Kto jak kto, ale były prezes PZPN powinien teraz uderzyć się w pierś i wszystko wytłumaczyć.

Nie szczęśliwy happy end

Sousa zostawia nas w tragicznej sytuacji. Na 3 miesiące przed meczem barażowym z Rosją nie mamy selekcjonera. Po zakończonych eliminacjach można wysnuć wniosek, że w spotkaniu z reprezentacją „Sbornej” będziemy mieli problem. Niezależnie od tego kto przejmie pałeczkę po Portugalczyku, nie będzie miał łatwego zadania. Baa! Awans na mundial w tej sytuacji będzie graniczył z cudem. Dlatego nie obiecujmy sobie nic do marcowego spotkania. Chociaż raz nie pompujmy tego balonu i podejdźmy do tego meczu zgoła odmiennym nastawieniem: „Raczej się nie uda, a jeśli już będzie to miła niespodzianka”. To chyba będzie najrozsądniejsze rozwiązanie, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że do Kataru się nie wybierzemy. Najboleśniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że może to być moment, w którym polska piłka reprezentacyjna mocno wyhamuje i to nie będzie jedyny turniej, który nas ominie. Obawiam się, że na następny poczekamy sobie ładnych parę lat.

Udostępnij:

Facebook
Twitter