Piłka nożna nie musi być piękna

Lechowi Poznań udało się przełamać klątwę polskich klubów, które nie potrafiły wygrać dwumeczu na wiosnę w pucharach. Trwało to ponad trzy dekady. Zeszłotygodniowy mecz z Bodo, rozgrywany w Norwegii, spowodował, że na „Kolejorza” został skierowany wielki hejt. Piłka prezentowana przez poznaniaków nie miała w sobie ani finezji, ani nie była przyjemna dla oka. Ale czy to umniejsza sukces podopiecznych Johna Van den Broma? Nawet sam Grzegorz Krychowiak wziął w obronę mistrza Polski. Zatem czy słuszny był ten kubeł pomyj, który wylał się na „Niebiesko- Białych”? Futbol jest znany z nieładnej, pragmatycznej gry. Nie tylko w polskim wydaniu. Przypominam kilka sytuacji recepty na dobry wynik bez porywającej gry.   

Mundial 2022

Pierwszym z brzegu przykładem na „brzydki sukces” polskiej piłki jest wyjście z grupy na MŚ. Czekaliśmy na to wydarzenie długo, bo od 1986 roku. To było marzenie wszystkich kibiców reprezentacji Polski. Każdy Mundial w XXI wieku kończył się dla nas na fazach grupowych. Poważna piłka nas omijała, więc awans w Katarze powinien się nam kojarzyć wyłącznie pozytywnie. A jest wręcz przeciwnie, bo nie dość, że prezentowaliśmy siermiężny futbol, to jeszcze afera goniła aferę w naszej kadrze na tym turnieju. To wszystko skumulowane nie mogło przynieść fantastycznego skutku. Wybijanie futbolówki „po krzakach”, taktyka oparta na nie opuszczaniu własnej połowy i zero jakiegokolwiek ataku pozycyjnego- gol na 1:0 z Arabią Saudyjską był wyjątkiem potwierdzającym regułę. Negatywną otoczkę potęgował fakt, że mieliśmy w kadrze zawodników grających w poważnych klubach w Europie. Zresztą sami piłkarze dawali upust swoim emocjom w wywiadach po meczu 1/8 finału z Francją.

Nie można stwierdzić, że w wypadku tego awansu nikt nie będzie pamiętał stylu. Jest całkowicie odwrotnie, bo postawa naszych zawodników zapadnie nam na długo w pamięci. Tak jak pamiętamy dobrą grę naszej reprezentacji Polski podczas pierwszego etapu kadencji Nawałki, tak też cały występ Polaków na MŚ w 2022 roku będzie wspominany z niespecjalną radością. Mówi się, że styl jest nie ważny, że zwycięzców się nie ocenia. Otóż nie, bo piłka nożna kreuje bohaterów i przegranych. O porażkach też się pamięta, bo one też budują historię. Polsce w grudniu ub. roku udało się to, bo zapisała się w dziejach najgorszym awansem z grupy na turnieju międzynarodowym, który kiedykolwiek osiągnęliśmy. Kwintesencją tego wszystkiego było nieprzedłużenie umowy z selekcjonerem, który wyprowadził nas z grupy. Michniewicz podzielił los Engela, Janasa i Nawałki. Paradoks polegał na tym, że on spełnił swoje zadanie. Tylko w jakim stylu?

Awans Legii do LM i wielka piłka w Polsce

To wydarzenie też należy podpisać pod szyld: „najbrzydsze sukcesy” i polska piłka. Gdy dwa lata wcześniej warszawiacy zostali wyrzuceni z Ligi Mistrzów za nieprzestrzeganie przepisów, pojawiały się żarty, że nasza absencja w tych rozgrywkach osiągnęła już pełnoletność. „Stołeczni” mieli świetny zespół i udowodnili to na boisku, rozgromili Celtic 6:1 w dwumeczu. Jakub Kosecki, który ówcześnie był przebojowym skrzydłowym, mówił, że drużyna była w takiej formie, że niezależnie na kogo trafiliby w play-off, w Champions League na pewno by zagrali. Trudno było się nie zgodzić. 24 miesiące później Legia odebrała tytuł Lechowi, ale pożegnała się ze Stanisławem Czerczesowem. Na jego miejsce został zatrudniony Besnik Hasi- kolega z boiska Michała Żewłakowa z czasów gry w Anderlechcie Bruksela. Drużyna pod jego wodzą prezentowała się fatalnie, a sam awans do LM zawdzięczała punktom w rankingu, które „uciułała” w poprzednich sezonach.

Po rewanżu z Dundalk, który okazał się horrorem, w Warszawie wybuchła euforia. Udało się po równych 20 latach powrócić polskiemu klubowi do LM. Ale kibice i media nie były zadowolone, bo piłka prezentowana przez „Legionistów” nie była najwyższych lotów. W drużynie było sporo nieporozumień na linii zespół-trener, co musiało odbić się na formie zawodników i wynikach. W lidze „Wojskowi” grali tragicznie, a przy życiu utrzymywał ich jedynie Arkadiusz Malarz. Doświadczony bramkarz wiele razy ratował skórę kolegom. Nawet on jednak nie potrafił wpłynąć na zespół i w stolicy pożegnano się ze szkoleniowcem. Pozostawił po sobie mieszane uczucia. Wprowadził Legie do LM, ale uczynił to w taki sposób, że prasa oskarżała go, że potrafił obrzydzić ten sukces. Sytuacja była bardzo podobna do Czesława Michniewicza na MŚ- powinien być noszony na rękach, a został pogoniony. O tych okolicznościach też długo będziemy pamiętać.

Antyfutbol na ME 2004

Kontynentalny turniej, który został rozegrany na początku XXI wieku, przyniósł niesamowite emocje. Głównie za sprawą zwycięzcy czempionatu, gdyż została nim drużyna zupełnie nieoczekiwana. Czarnym koniem Mistrzostw Europy okazała się Grecja. Z jednej strony był to wyraz piękna futbolu. Wielka piłka ugięła się pod naporem kolektywu, który stworzył niemiecki trener- Otto Rehhagel. Jego podopieczni zajęli drugie miejsce w grupie, ogrywając w meczu otwarcia Portugalię (1:2) oraz remisując z Hiszpanami (1:1). W ćwierćfinale poradzili sobie z obrońcą tytułu- Francją (1:0), by w półfinale pokonać najlepszą drużynę tej imprezy- reprezentację Czech. W tym meczu piłkę w siatce umieścił Delas w 106 minucie pierwszej części dogrywki. Dramaturgii temu spotkania dodawał fakt, że wtedy obowiązywała zasada Złotego Gola- kto strzelił bramkę, ten wygrywał. A w finale, na Estadio da Luz w Lizbonie, znów okazali się lepsi od gospodarzy (0:1). Wygrana Grecji stała się faktem na oczach całej Europy.

I niby wszystko fajnie wyglądało, że kopciuszek postawił się gigantom i tryumfował w Euro 2004. Jednakże sposób, w jaki tego Grecy dokonali, budził sporo kontrowersji. Głośno się mówiło, że piłka przez nich prezentowana to droga do nikąd w tej dyscyplinie, bo niszczyli esencję tego sportu. Pojawiały się opinie, że był to potężny antyfutbol wykształcony do perfekcji. Gracze z „Hellady” cały mecz się bronili, nastawiając się na kontry. „Murowali” własną bramkę, czekając na swoją okazję, którą wykorzystywali. W sześciu spotkaniach zdobyli siedem bramek, tracąc cztery. Był to pragmatyzm połączony ze skutecznością. Trochę też zostali pionierami w tej dziedzinie, bo ich sukces pociągnął inne zespoły do stosowania takiej taktyki. Niektóre dzisiejsze strategie obronne są pokłosiem właśnie sukcesu Greków. Nieładnego, ale sukcesu.  Sporo było krytyki na tamtym turnieju. Zarówno skierowanej w zwycięzców, jak i w zespoły, które pokonali.

Piłka nożna wcale nie musi być piękna

Futbol zna wiele przypadków, w których „gorsza” taktyka okazywała się skuteczniejsza. Chelsea w 2012 roku, prowadzona przez Roberto di Matteo, grała bardzo podobnie do Greków z 2004 roku. Wygrała wtedy LM. Chorwaci w każdym meczu na MŚ w Katarze wyglądali, jakby liczyli tylko na swojego bramkarza- Dominika Livakovicia. Nie przeszkodziło im to w zdobyciu brązowego medalu. Po drodze ograli Brazylię- faworyta- mimo że przegrywali starcie z nimi. Piłka nożna różne ma oblicza i nie rzadko mamy do czynienia z jej „brzydszą” twarzą. Pytanie brzmi: co jest lepsze? Czy brzydki sukces, czy piękna porażka? Polska przyzwyczajona jest do tych drugich i dlatego na Lecha wylała się taka nagonka.