Zwrot „mecz o wszystko” polskim kibicom kojarzy się z występami reprezentacji Polski na dużych turniejach. I nie towarzyszą temu powiedzeniu pozytywne emocje. W okresie świąteczno- noworocznym osławiony nad Wisłą mecz o wszystko rozegrał prezes PZPN. Jego rywalem był Paulo Sousa, który pragnął rozstać się z Biało-Czerwonymi, ponieważ otrzymał ofertę z brazylijskiego Flamengo. Portugalczyk ostatecznie dopiął swego, bo już pracuje w „Kraju kawy”, ale samo jego pożegnanie pozostawiało wiele do życzenia. Jednak Kulesza rozegrał całą sprawę niczym najlepszy trenerski taktyk. Jeśli przeniesiemy całą sytuację na boisko, to Guardiola z takiej taktyki byłby dumny. Zatem przekonajmy się, jak Cezary Kulesza sprawił, że PZPN wyszedł z tego impasu z twarzą.
Pierwszy gwizdek
Rozpoczęło się w standardowy sposób- od spekulacji medialnych. Co chwila pojawiały się doniesienia, że Paulo Sousa otrzymał ofertę pracy z poważnego kluby Ameryki płd. Z godziny na godzinę wieści stawały się bardziej przejrzyste, co spowodowało, że było już wiadomo, o jakie zespoły chodzi. Najpierw Internacional Porto Alegre, a skończyło się na Flamengo. Ale to nie były potwierdzone wiadomości, dlatego Kulesza milczał. Czekał za podwójną gardą na ruch przeciwnika. Nie wykonywał gwałtownych kroków, ani niepotrzebnych telefonów, nie udzielał się w mediach. To tak, jakby lepsza drużyna grała ze słabszą i ta druga czekała na błąd przeciwnika, aby przeprowadzić zabójczy kontratak. Było w tym zachowaniu bardzo wiele logiki. Paulo Sousa wiedział, że te przecieki dziennikarskie mogą sprowokować kibiców, a nawet niektórych działaczy. Być może miał nadzieję, że jego przełożonemu też to się udzieli. Jeżeli tak było, to popełnił pierwszy błąd w swojej strategii, bo Kulesza nie dał się sprowokować.
W taki sposób minęła Wigilia. Dzień szczególny, bo ważne w tym czasie są rodzina i jedność. Dokładnie te wartości, o których Sousa wspominał w każdym wywiadzie. Teraz już wiemy, że te piękne słowa posłużyły jako pożywka dla Portugalczyka. Jego nieszczęście polegało na tym, że jego kłamstwa wyszły na jaw w czasie świąt Bożego Narodzenia. To tylko potęgowało negatywne emocje, które zaczęły się nad nim kumulować. Ale on nie zaprzestał swoich działań i ciągle „kąsał” Kuleszę kolejnymi, niepotwierdzonymi informacjami. Jakby zamknął drużynę rywala we własnym polu karnym i próbował sforsować ich obronę kiepskimi dośrodkowaniami. Nie miał pomysłu na inne rozwiązanie sytuacji, więc obrał taktykę opierającą się na dość prymitywnym futbolu. Poziomem przypominał mecze rozgrywane w polskiej lidze, którą tak krytykował i pomijał. A Kulesza zorientował się, że to nie był rywal godny niego. Mecz o wszystko, a do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis.
Przemyślenia w szatni
Przerwą w tym starciu okazał się pierwszy dzień świąt. Zespół Kuleszy schodził do szatni z podniesioną głową, bo nie popełniał błędów. Strategia obrana przez szefa federacji był skuteczna. Nie dość, że okazała się zaporą nie do przejścia dla Sousy, to w dodatku wyprowadziła go z równowagi. Portugalczyk zauważył, że musi coś zmienić w postępowaniu, gdyż w taki sposób niczego nie osiągnie. Szkoda, że do takich wniosków nie odszedł na Euro lub w listopadowym meczu z Węgrami. Właśnie wtedy potrzebowaliśmy bystrego niczym górski potok oka trenera, dzięki któremu selekcjoner zareagowałby na boiskowe wydarzenia. Nie wiedział, co ma dalej począć, bo pomimo że miał inicjatywę, Kulesza nie dał się złamać. Zaczął szukać słabych punktów przeciwnika. Zadanie miał utrudnione, bo nie znał go zbyt dobrze. Nie do końca zdawał sobie sprawę, co powinien uczynić, by przechylić szalę na swoją korzyść. Aż w końcu zdecydował się na zagranie, w którym nie ma sobie równych.
Łgarstwa doskonale się sprawdzały, więc dlaczego miałby ich nie użyć po raz kolejny? Tym bardziej że Sousa wiedział, że kontrakt z PZPN był tak skonstruowany, że w sytuacji, gdyby on chciał zrezygnować, to niespecjalnie mu ta umowa to rozwiązanie wykluczy. Mecz o wszystko Cezarego Kuleszy, a jego okoliczności mogły doprowadzić do upadku wizerunkowego prezesa i jego zarządu. Dlatego w pierwszym dniu świąt manager Portugalczyka, Hugo Cajuda, zapewniał, że to tylko plotki. W ten sposób agent Sousy wyciszył i uspokoił nastroje przed drugą połową. Był to element zaskoczenia, który- jak się okazało po czasie- nie do końca się sprawdził. Była to zasłona dymna, która miała na celu stworzenie warunków do negocjacji między Sousą a Flamengo. Jednak Portugalczyk musiał zmienić taktykę w tym starciu, bo Kulesza wcale nie zamierzał się poddawać. I słusznie, bo jego mecz o wszystko wchodził w drugą odsłonę, w której bardzo wiele kwestii się rozstrzygnęło.
II połowa
Obóz Sousy, uzbrojony w nowe kłamstwa, pewnym krokiem przystąpił do dalszej rywalizacji. Był tak pewny siebie, że postanowił wytoczyć armaty przeciwko Kuleszy. Z ciągłego kąsania wrzutkami przeszedł do huraganowych ataków, bo zadzwonił do prezesa w drugi dzień świąt i poprosił o rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron. Zdążył jeszcze złożyć życzenia świąteczne. Cała rozmowa trwała około 30 minut i zakończyła się odmową prezesa, o czym poinformował za pośrednictwem mediów społecznościowych. Kurtyna opadła, kłamstwa Sousy wyszły na jaw i od tej pory wiadomo było, że mecz o wszystko nabierze rumieńców. Od tego momentu Cezary Kulesza przestał się bronić. Przejął inicjatywę, bo jego odmowa oznaczała przejście do ataku. Kulesza nie mógł dopuścić do tego, aby Paulo Sousa osierocił reprezentacje Polski bez żadnych konsekwencji. To było niedopuszczalne i postawiłoby związek w bardzo złym świetle. Na nieszczęście Portugalczyka, Cezary Kulesza to biznesmen, który zna się na kontaktach managerskich.
Wie jak takie sprawy rozwiązywać. Nawet jeśli patrzy mu na ręce całą Polska. Po pierwsze bardzo elegancko zachował się w stosunku do delegatów PZPN. „Baronowie”, którzy wybrali go na nowego szefa federacji w sierpniu ub.r., wybrali też Bońka na drugą kadencję. To oni pośrednio stali za decyzją, aby reprezentację powierzyć Sousie. Kulesza chciał uniknąć odpowiedzialności, która spadłaby na niego, gdyby sam podjął decyzję o zwolnieniu „siwego bajeranta”. Zwołał cały zarząd PZPN, aby wspólnie ustalić, co dalej zrobić z Sousą. Brawo! Klasa sama w sobie. Kulesza idealnie posprzątał bałagan po swoim poprzedniku. I to powinniśmy uznać za ważny moment meczu o wszystko Kuleszy, ponieważ od tamtej pory to on już trzymał kontrolę nad całą sytuacją. Paulo Sousa zorientował się, że traci grunt pod nogami, a jego strategia nie przynosiła oczekiwanych rezultatów. Starcie z Kuleszą zbliżało się do końca, a on użył już wszystkich kart. Sam zapędził się w kozi róg.
Doliczony czas gry
Lakoniczne oświadczenie wydane przez zarząd PZPN nie zmieniło obrazu gry. Choć mogłoby się wydawać, po przeczytaniu go, że Kulesza umywa od wszystkiego ręce, bo Sousa to nie jego problem. Nic bardziej mylnego! Prezes wiedział, że od tego momentu czas działa na jego korzyść, bo nawet jeśli Sousa jest już dogadany z nowym pracodawcą, to i tak nie odejdzie bez „sowitego pożegnania”. Z każdą godziną pojawiały się nowe informacje dotyczące parafowania umowy przez Portugalczyka w Ameryce płd. To powodowało wzrost emocji u Sousy, bo coraz bardziej zależało mu na tym, aby przestać pełnić funkcję selekcjonera reprezentacji Polski. A karty rozdawał Kulesza i to w białych rękawiczkach. Na samym końcu mecz o wszystko Kuleszy zmienił się w jego autorską wizytówkę. Obydwie strony chciały zakończyć współpracę, ale obydwie wiedziały też, że odbędzie się to już tylko na warunkach jednej z nich. To starcie Kulesza rozegrał jak mistrz świata.
Chwała mu za to, że nie wystawił na światowe pośmiewisko polskiej federacji piłkarskiej. Jeśli wierzyć doniesieniom medialnym, Sousa musi zapłacić odszkodowanie w wysokości około 300 tys. euro oraz zrzekł się pozostałych pensji do końca trwania umowy. To naprawdę spore osiągnięcie, jak na sytuację, w której znalazł się Kulesza. Chyba nic więcej z tego wszystkiego nie dało się wycisnąć. Teraz przed prezesem stoi jeszcze trudniejsze zadanie, bo musi znaleźć człowieka, który podejmie się pracy selekcjonera. Moment nie jest dobry, ale kiedy taki będzie? W każdym razie Kulesza udowodnił, że jego prezesura będzie obfitować w poważne ruchy i nie będzie miejsca na samowolkę. Następcą Sousy zostanie człowiek, który będzie selekcjonerem prezesa, bo każdy szef piłkarskiej centrali ma prawo do takiego wyboru. To niepisana zasada dotycząca każdego prezesa.
Zwycięski mecz o wszystko
Cezary Kulesza wyszedł zwycięsko w sprawie rozwiązania umowy z Paulo Sousą. Ugrał więcej, niż mógł i przede wszystkim pokazał światu, że PZPN pod jego batutą, będzie instytucją poważną, z którą należy się liczyć. Wizerunkowo związek nie stracił. A przynajmniej nie ludzie Cezarego Kuleszy. Wiadomo, że z niewolnika nie ma pracownika, dlatego wszystkim zależało na szybkim rozwiązaniu umowy z Portugalczykiem (nawet jemu), odnosząc przy tym jak najwięcej korzyści. Sousa odszedł właściwie z niczym. Pozostawił po sobie tylko negatywne odczucia. A Kulesza powinien pamiętać, że wysoko sobie zawiesił poprzeczkę tym PR-owym zwycięstwem. Teraz już od niego opinia publiczna będzie wymagać więcej, bo pokazał, że era Bońka już się zakończyła, a jego rządy wcale nie muszą być gorsze. Dlatego z całego serca życzę mu awansu na MŚ w Katarze, bo takiemu prezesowi przyjemność z pracy będą sprawiać tylko wyjazdy na duże imprezy.
Mecz o wszystko Cezarego Kuleszy już się zakończył. Należy o tym zapomnieć i spojrzeć w przyszłość. Nowy selekcjoner to teraz zmartwienie nr 1 w PZPN. Nie powinniśmy uważać, że Paulo Sousa zamknął drogę do reprezentacji obcokrajowcom. Większość kadrowiczów gra w klubach zagranicznych i przydałby się ktoś, kto zna smak europejskiej piłki, aby to poukładać. Nie każdy trener będzie jak Sousa. Nie każdy będzie kierował się wyłącznie pieniędzmi. Dlatego, jeśli kiedykolwiek naszą kadrę przejmie jeszcze cudzoziemiec, to nie powinniśmy go oceniać przez pryzmat Portugalczyka. Zadanie Kulesza ma niezwykle trudne, bo wybierając Polaka, może trafić na kogoś, kto skończy jak Brzęczek- pogoniony z drużyny przez Lewandowskiego. Decydując się na obcokrajowca, musi postawić na kogoś, kto będzie doskonałym psychologiem i mentalnie przekona zawodników, że są w stanie ograć dwóch przeciwników barażowych i pojechać na mundial. Oba scenariusze obarczone są tak samo wielkim ryzykiem. Ale kogoś wybrać trzeba i oby to był słuszna decyzja.