Dużo można było sobie obiecywać po meczu Manchester City – Leicester, który zapowiadał się na hit kolejki świątecznej. Gospodarze przed spotkaniem zajmowali pierwsze miejsce, goście musieli wygrać, by zbliżyć się do walki o europejskie puchary. A przy tym każdy w pamięci miał mecz sprzed roku, gdzie Lisy wygrały z The Cityzens aż 5:2. I trzeba przyznać: z pewnością Ci, którzy oglądali ten mecz się nie zawiedli. Manchester City – Leicester. Meczycho przez duże „M”!
Manchester City i zabójczy początek
Piąta minuta: gol na jeden do zera. Czternasta: na dwa. Dwudziesta pierwsza: na trzy. Dwudziesta piąta: na cztery. Czy da się lepiej rozpocząć mecz? Chyba nie. Manchester City frazę „boxing day” potraktował zbyt dosłownie i w pierwszej połowie znokautował Lisy. Od początku na bramkę Kaspera Schmeichela sunęły nieustające ataki, które stawały się coraz to bardziej intensywne. Finalnie obrona Leicester nie wytrzymała zbyt długo: już po pięciu minutach wynik otworzył Kevin De Bruyne. Następnie bynajmniej było lepiej: wręcz przeciwnie. W czternastej minucie, po weryfikacji VARu Chris Cavanagh wskazał na jedenasty metr, a karnego na gola zamienił były zawodnik Lisów, Riyad Mahrez. Mimo prób Leicester w ofensywie, które – trzeba przyznać, były niezłe. Nie przynosiło to jednak jakichkolwiek skutków. Przede wszystkim dzięki postawie Edersona, ale poza tym tragiczna gra defensywna zespołu Rodgersa przysłoniła aktywność jego ekipy w ataku. W dwudziestej pierwszej minucie Manchester City znów zechciał przyśpieszyć grę, co poskutkowało golem Gundogana po wrzutce Cancelo, a cztery minuty później drugi raz karnego sprokurował Youri Tielemans. Tym razem na listę strzelców wpisał się będący w formie Raheem Sterling. Pierwsza część meczu to absolutny nokaut. A Manchester City i 4 gole w pierwszej połowie tego meczu to minimum.

źródło: gettyimages
Manchester City pogubiony, lepsze Leicester: remontada?
Natomiast druga połowa rozpoczęła się od kontynuacji pierwszej. Wciąż City naciskało, wciąż Leicester groźnie kontrowało. Finalnie przyniosło to efekty w 55 minucie, gdzie po poślizgnięciu się Laporte’a gola na 1:4 zdobył James Maddison. Następnie kolejną bramkę strzelił Ademola Lookman. 6 minut później zrobiło się już naprawdę ciekawie. Kelechi Iheanacho do dwóch asyst dołożył gola, a kibice Lisów zaczęli szukać w internecie największych comebacków w historii Premier League. Leicester po zmianie stron zmieniło system na piątkę z tyłu i wszystko zaczęło wyglądać lepiej. Do czasu.
Powrót kontroli
Jednakże ostatecznie to City wygrało to spotkanie. Cztery minuty po stracie gola na 3:4 sytuację uspokoił Aymeric Laporte. Tak naprawdę za każdym razem, gdy City miało korner czy stały fragment, w polu karnym Leicester źle się działo. Najpierw karny po faulu na wspomnianym Laporte, później gol Francuza, a następnie, już na dobicie, gol Sterlinga po asyście Rubena Diasa. Leicester, choć miewało swoje momenty, pozostawało bez jakichkolwiek szans. Manchester City na własne życzenie wypuścił ten mecz ze swoich rąk, ale poza jedenastoma minutami utraty kontroli nad boiskowymi wydarzeniami, wszystko wyglądało tak, jak wyglądać powinno. The Cityzens dopisali sobie trzy punkty, pozostają na pierwszym miejscu w tabeli.
https://twitter.com/brfootball/status/1475146390716268552
Rozrywka w czystej postaci
Trzeba przy tej okazji podziękować piłkarzom obu ekip. W pierwszej połowie wszystko wskazywało na jednostronny spektakl. Natomiast druga z pewnością nie zawiodła, tak samo jak cały mecz. Dziewięć goli, zwroty akcji, emocje, czyli futbol w Anglii w czystej postaci. Mecz City z Leicester to pierwsze spotkanie w historii Premier League rozgrywane w Boxing Day, które obfitowało w aż dziewięć trafień. Takich meczów nam potrzeba. Żyć nie umierać.