Można było zacierać ręce. Lider Premier League kontra lider Championship. Jednym z najciekawiej zapowiadających się starć tego weekendu w Anglii było starcie Manchesteru City z Fulham. Finalnie jednak gospodarze pokonali ekipę The Cottagers aż 4:1 i pewnie zameldowali się w kolejnej rundzie Pucharu Anglii. Jak przebiegało to starcie?
Jak na lidera Championship przystało
Jednakże początek meczu na taki obrót spraw nie wskazywał w żadnym stopniu. Fulham w sześciu meczach w 2022 roku zdobyło aż 24 gole, co pozwoliło umocnić się ekipie The Cottagers na pozycji lidera zaplecza Premier League. Starcie z prawdopodobnymi mistrzami Anglii jawiło się jako okazja do bardzo poważnego testu względem możliwego awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej Fulham, które ową promocję najpewniej zagwarantuje sobie dość szybko do końca sezonu. I trzeba przyznać, że pierwsze minuty naprawdę były imponujące. Ekipa Marco Silvy już w piątej minucie meczu na Etihad wyszła na prowadzenie. Wpierw wybitne zagranie otwierające Aleksandara Mitrovicia, a później wystawienie piłki przez Wilsona na pustą bramkę do Fabio Carvalho. Fani zgromadzeni na Etihad mogli przecierać oczy ze zdumienia.
https://twitter.com/IFAST29/status/1489978843179929601
Ale na szczęście dla gospodarzy drużyna Guardioli dość szybko odzyskała względną kontrolę nad meczem. Tuż po stracie gola City ruszyło do ataku i od razu zyskało tego owoce. Przerzut zewniakiem Cancelo, przyjęcie Mahreza i strzał Ilkaya Gundogana. Ponadto, siedem minut po bramce Niemca Manchester City wywalczył rzut rożny, który finalnie udało się zamienić na gola. Centra Kevina De Bruyne i gol Johna Stonesa zapewniły ekipie mistrzów Anglii prowadzenie, ale to w cale nie oznaczało komfortowej gry. Każdy wie, jak wygląda zdecydowana większość spotkań The Cityzens. Kontrola, spokój, klepanie i usypianie rywala. Ale fakt, iż City w pierwszej części meczu z Fulham miało jedynie 53% posiadania piłki wiele mówi. Bo trzeba piłkarzom The Cottagers jedno oddać: w pierwszej połowie grali naprawdę dobrze. Jak na lidera Championship przystało. Świetnie prezentował się choćby Fabio Carvalho, który najpewniej latem przejdzie do Liverpoolu. Aczkolwiek co było w pierwszej połowie, to w pierwszej połowie.
Jak na lidera Premier League przystało
Można było po pierwszej, dość wyrównanej części tego meczu, oczekiwać w drugiej ognia. Walki. Zaangażowania. Nie takie City straszne, jak się wydawało. Tak mogło pomyśleć Fulham, albowiem przed przerwą goście byli w stanie postawić się Manchesterowi City. Jednakże im dłużej trwał mecz na Etihad, tym większą kontrolę nad tym starciem miał zespół Guardioli. Wpierw w 53 minucie bardzo wysoko piłkę odzyskał Jack Grealish, który świetną indywidualną akcją wywalczył rzut karny. Jedenastki jeszcze rok temu były piętą achillesową City. Ale od kiedy zajął się nimi Riyad Mahrez, wątpliwości nie ma. I nie było tym razem. City – Fulham 3-1.
Przy tym, cztery minuty po podwyższeniu prowadzenia nastąpiło zwieńczenie dzieła. Harrison Reed popełnił kuriozalny błąd i zagrał piłkę wprost do Kevina De Bruyne, który wystawił ją bezbłędnie do Mahreza. Algierczyk po raz kolejny się nie pomylił i do gola i asysty dodał jeszcze jedno trafienie. Od 57 minuty piłkarze Fulham stracili wiarę w zwycięstwo i był to już typowy mecz Manchesteru City. Klepanie, dobijanie pokonanego rywala, który zwyczajnie nie był w stanie się przeciwstawić sile ekipy mistrzów Anglii. A i tak wynik 4-1 to najniższy wymiar kary. Przecież bramki równie dobrze mogli zdobyć choćby Raheem Sterling, Jack Grealish czy Liam Delap, który nawet gola w końcówce zdobył, ale ze spalonego. City w drugiej połowie zdemolowało Fulham grając po swojemu. Jak na lidera Premier League przystało. Różnica klas była aż nadto widoczna.
Sensacji nie było
Finalnie jednak zwycięstwo Manchesteru City z Fulham nie powinno być niespodzianką. Nie był to dobry mecz The Cityzens, ale wciąż zwycięski. I chyba to jest najważniejsze. Zresztą od kiedy Pep dołączył do City nigdy jego zespół nie pożegnał się z FA Cup na tym etapie: podobnie było w tym roku. Aczkolwiek trzeba przyznać, że poza Ligą Mistrzów to właśnie Puchar Anglii jest najmniej przyjaznym dla Guardioli turniejem podczas przygody Katalończyka w Anglii. Tylko jeden triumf, dwie porażki w półfinałach. W tym roku City będzie chciało dodać do swojej gablotki trofeum za zwycięstwo w najstarszym turnieju piłkarskim świata. Czy to się uda? Przekonamy się w maju. Kolejnego rywala ekipa z Manchesteru pozna już jutro, po meczu Liverpoolu z Cardiff City, kiedy to dojdzie do losowania następnej rundy.