Kane i spółka wygrywa na Etihad! Co za mecz!

W hicie 25 kolejki angielskiej Premier League Manchester City przegrał 2-3 z Tottenhamem. Harry Kane vs jego niedoszły klub. To starcie było po prostu szalone! Jak przebiegało to spotkanie?

Typowy mecz City z Tottenhamem

Ten mecz zapowiadał się jako naprawdę gorące starcie. Historia widziała już niejeden mecz między City a Tottenhamem, gdzie to zespół Guardioli przeważał, a Spurs strzelali gole. Nie inaczej było na początku tego spotkania, gdzie już w piątej minucie doszło do zabójczej kontry Spurs. Kapitalnie w roli cofniętego rozgrywającego odnalazł się Harry Kane, Son uniknął pułapki ofsajdowej, a do pustej bramki piłkę wpakował Dejan Kulusevski. Szwed tym samym zdobył bramkę numer jeden w swojej karierze w Premier League.

Natomiast reszta pierwszej połowy? To już całkowita dominacja The Cityzens. Ponad 65% posiadania piłki i nieustanne kłopoty w defensywie Kogutów. Oczywiście, goście zagrali lepiej w obronie niż przed tygodniem. Aczkolwiek nie można zaprzeczyć, że to ekipa Guardioli non stop nacierała na bramkę Hugo Llorisa. Dwoił i troił się w ofensywie Ilkay Gundogan, który szukał dla siebie przestrzeni do oddania strzałów. Jedna z jego prób skończyła na słupku bramki Spurs. Przy tym kluczową postacią w ofensywie City był Joao Cancelo, który – jak zwykle – był niemalże wszędzie i również niebezpiecznie zrobiło się po jego uderzeniach z dystansu. I de facto to właśnie z lewej strony po akcji Raheema Sterlinga z Cancelo padł gol dla City. Piłka wrzucona na pole karne gości została niefortunnie wybita przez Llorisa na przedpole, gdzie akcję golem zakończył Ilkay Gundogan. Prawdopodobnie piłkarze Manchesteru City nie chcieli, by pierwsza część spotkania się skończyła. Pewnie gdyby nie nadeszła przerwa City wykorzystałoby moment dominacji. Ale tak się nie stało.

Jak za Mourinho

Przerwa dała Tottenhamowi upragniony oddech. Bo po powrocie z szatni drużyna Conte wyglądała lepiej. Zawodnicy byli o wiele świeżsi, i to można było zauważyć. Doskok był na czas, gra w defensywie na medal. Jednakże co ważniejsze – mechanizmy w ofensywie działały idealnie. Ktoś może zarzucić Kogutom, że grały prymitywnie. Owszem. Ale najważniejsze, że skutecznie. Albowiem już w 59 minucie przepiękną kontrą po raz kolejny, jak za Jose Mourinho, popisał się Tottenham. Koronkowo rozegrana akcja zakończyła się kolejną asystą Hueng-mina Sona, który tym razem podał do Kane’a. A to nie wszystko. Pomimo olbrzymiej dominacji Manchesteru City i kapitalnych prób choćby Gundogana (świetna parada Llorisa), to Tottenham był bliższy zdobycia trzeciej bramki. Ba, nawet gola strzelił, w 75 minucie. Wtedy Harry Kane po raz kolejny ukąsił mistrzów Anglii, lecz z powodu spalonego Kulusevskiego bramka została odwołana. W międzyczasie Anglik również miał sytuację 100%, jednak wtedy świetnie obronił Ederson. I te niewykorzystane sytuacje – jak się okazało – się zemściły.

https://twitter.com/FootbaIlForYou/status/1495108177435656194

Co za finisz!

Tottenham słynie z szalonych końcówek. Czy to mecz z Leicester, czy to starcie z Southampton… można by wymieniać w nieskończoność. Aczkolwiek przy okazji spotkań Kogutów z pewnością trzeba przed telewizorem siedzieć do końca. Gdy wydawało się, że Spurs wywiozą z Etihad trzy punkty po raz pierwszy od przeszło sześciu lat nadszedł ten moment. Kolejna centra w pole karne Tottenhamu, kolejny raz zamknięcie akcji i… karny czy nie? Piłka ewidentnie trafiła w rękę Cristiana Romero i po konsultacji z VARem arbiter wskazał na „wapno”. Do jedenastki podszedł Riyad Mahrez i wtedy wydawało się, że City uratowało honor i minimum punkt.

Ale to nie wszystko. Bo wtedy właśnie Spurs Conte ruszyli do ataku. Długa piłka do Kulusevskiego, ten tym razem nie spalił, w szesnastce znalazł się Kane… 3:2! Co za końcówka! Co za historia! Można na tej podstawie założyć prawo Tottenhamu: gdy wydaje się, że ten zespół zrobi rzecz X, Koguty robią rzecz przeciwną. Dzisiaj to oni powinni przegrać. Wygrali. Gdy powinni stracić gola, strzelili. Gdy mieli zremisować to zdobyli bramkę na wagę trzech punktów. To było meczycho przez duże „M”!

Udostępnij:

Facebook
Twitter