Jutro Lech Poznań rozegra mecz rewanżowy z Fiorentiną w 1/4 finału LKE. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że będzie to ostatni wieczór w rozgrywkach europejskich w tym sezonie dla polskiej piłki. Liga Konferencji okazała się dla nas bardzo przyjemną przygodą, „Kolejorz” sprawił miłą niespodziankę, docierając aż do ćwierćfinału. Zadaniem włodarzy poznańskiego klubu będzie teraz regularna gra w fazach grupowych, a tym samym notoryczne powiększanie współczynnika UEFA. Dokładnie taką samą drogę objęła Legia Warszawa w latach 2013-2016 i dzięki temu zakwalifikowała się do LM. Jak widać, nie ma innej drogi do stworzenia drużyny, która będzie godnie reprezentować Polskę w Europie. Ale czy tylko to nam uświadomiła „trzecia kontynentalna liga”?
Czy Liga Konferencji jest stworzona dla nas?
Taki był pierwotny plan, gdy w strukturach europejskiej centrali piłkarskiej pojawił się pomysł stworzenia LKE. Jest to pewnego rodzaju furtka dla klubów z piłkarsko słabiej rozwiniętych krajów. Liga Konferencji ma im zapewnić stopniowy rozwój przez rywalizację z drużynami, które w teorii, znajdują się mniej więcej na tym samym poziomie sportowym. Z roku na rok różnica między największymi klubami a resztą stawki coraz bardziej się powiększa. Rozgrywki LM tylko im w tym pomagają, bo sportowo i finansowo to zupełnie inna planeta. To futbolowa planeta, do której dolecieli tylko wybrani. Niechętnie, przez stałych uczestników, są witani nowicjusze. Gdy już takowym udało się przedostać do tego świata, szybko się przekonywali, że oni po prostu nie pasowali do tego towarzystwa. W Lidze Europy już też powoli zaczyna się to dziać, bo występują w niej zespoły, które nierzadko są typowane nawet do wygrania LM.
I to właśnie LE przez długie lata była uważana za rozgrywki optymalne dla naszych drużyn. Z biegiem czasu coraz bardziej sobie uświadamialiśmy, że uboższa siostra LM też nam odjeżdża. Pozostało więc nam emocjonowanie się LKE. To przecież też czwartkowe wieczory, też pod egidą UEFA i też można na niej zarobić konkretne pieniądze. Jednakże patrząc z drugiej strony, letnie eliminacje również negatywnie zweryfikowały nasze kluby. Z czterech, które rozpoczynały dwumecze w lipcu, do grupy dostał się tylko Lech. To dobrze, że potrafił „przezimować” w LKE i zmierzyć się z trzema przeciwnikami na wiosnę. Niemniej to jeszcze nie oznacza, że Liga Konferencji będzie ligą międzynarodową skrojoną pod nas. W LE naszym zespołom też udawało się wychodzić z grupy, a mimo tego nie robiliśmy postępów, bo w rankingu UEFA przesuwaliśmy się w dół. Przyczyną takiego stanu rzeczy był brak regularności w kwalifikowaniu się do faz grupowych.
Regularność jest kluczowa
I właśnie o tę regularność przede wszystkim chodzi. Lech Poznań już przekonał się w tym stuleciu, czym kończą się występy w pucharach przedzielone kilkuletnimi przerwami. Z jednej strony to dobrze świadczy o klubie, bo mimo wszystko raz na jakiś czas udaje mu się zbudować solidną drużynę. Ale jest to jednocześnie niepokojące, gdy klub stawia sobie za cel rozwój w konkretnym kierunku i nie realizuje go krok po kroku. Liga Konferencji otwiera taką możliwość. Nie tylko przed „Kolejorzem”. Polskie zespoły, które marzą o regularnej grze w Europie, teraz są zdecydowanie bliżej zrealizowania tego celu. Oczywiście należy być odpowiednio do tych rozgrywek przygotowanym, inaczej ta przygoda skończy się jeszcze latem. Natomiast przykład poznaniaków pokazuje, że warto skupić się na LKE. W fazie pucharowej Lech trafił na przeciwników „w zasięgu”, więc z tego skorzystał. A na tym przede wszystkim polega futbol- aby wykorzystywać słabości przeciwnika.
Szczęście w losowaniu
Gdy odbywało się losowanie eliminacji Euro 2016, Zbigniew Boniek powiedział, że liczenie na szczęście w losowaniu jest domeną słabych drużyn. Sęk w tym, że my nie jesteśmy silną piłkarską nacją. Wielokrotnie w historii przekonywaliśmy się, że z dużo silniejszymi przeciwnikami nie mamy żadnych szans. Dlatego nasze kluby muszą mieć trochę szczęścia w losowaniu. Jeśli mamy drużynę przygotowaną do gry w pucharach, jesteśmy w stanie pokonać zespoły z lig „sąsiadujących” w rankingu UEFA. Np. z Norwegii lub Szwecji. To się nie zmieni, dopóki nasze kluby nie uzbierają konkretnego współczynnika UEFA. Jakie to ułatwienie widzieliśmy kilka lat temu, gdy Legia Warszawa zakwalifikowała się do LM. W IV rundzie trafiła na mistrza Irlandii- Dundlak FC. Dlatego trochę tej fortuny piłkarskiej musi nam sprzyjać. Oczywiście inną kwestią jest to, aby jeszcze potwierdzić, że jest się zespołem lepszym. A to też nie było takie oczywiste w naszych przypadkach.
Puchar biedronki
Jak już wspominałem wcześniej, kluczem do rozwoju jest regularna gra w europejskich pucharach. W naszym przypadku jest to Liga Konferencji, bo na nic innego w tej chwili nas nie stać. Jednak Lech w tym sezonie udowodnił nam, że ta europejska przygoda nie musi obfitować w mniej emocji. Dlatego umniejszanie znaczenia tych rozgrywek przez Kamila Kosowskiego jest całkowicie nie na miejscu. Zrozumiałbym jego krytykę, gdybyśmy byli ligą, która widzi LM trochę częściej niż raz na 20 lat. Zrozumiałbym to, gdyby faza grupowa LE nie byłaby dla nas marzeniem, a chlebem powszednim. Nawet jeśli nie potrafilibyśmy wychodzić z grupy co roku. I wreszcie zrozumiałbym negatywną wypowiedź byłego reprezentanta Polski, gdybyśmy plasowali się w rankingu UEFA nieco wyżej niż na 26. miejscu. Zbierając to wszystko w całość, można odnieść wrażenie, że stwierdzenie Kosowskiego o „pucharze biedronki” nie zawiera zbyt wiele merytoryki.
Jednak Liga Konferencji otrzymała cios nie tylko od ex-wiślaka. Jakub Kosecki udzielił ciekawego wywiadu dla „W cieniu sportu”, w którym nazwał LKE dokładnie tak samo jak Kosowski. Jednakże były zawodnik Legii słynie z kuriozalnych wypowiedzi. Jakiś czas temu stwierdził, że Liverpool miał dylemat, bo przed sezonem 2012/2013 wybierał między nim a Sterlingiem. Teraz, oprócz skrytykowania LKE, powiedział, że w 6 miesięcy stałby się najlepszym skrzydłowym PKO Ekstraklasy. Dziwnie to brzmi z ust człowieka, który nie potrafił podbić II ligi w barwach Motoru Lublin, a wieku 32 lat uprawia już futbol amatorski. Nie wiem, czym kierowali się obydwaj panowie, wypowiadając się nieprzychylnie o LKE. Poza występem Legii w LM w 2016 roku żadna przygoda pucharowa polskiego klubu w XXI wieku nie dorównuje temu, czego dokonał Lech. Ćwierćfinał europejskiego pucharu to już poważne granie. A przekonaliśmy się o tym w zeszłym tygodniu.
Liga Konferencji wiele oferuje, ale i wymaga
Lechowi Poznań udało się zabłysnąć w Europie w tym sezonie. Zwycięstwo z Villareal 3:0 w grupie oraz dojście do ćwierćfinału LKE są osiągnięciami. Jednakże nie odbyło się to bez kosztów, bo latem „Kolejorz” przez kilka pierwszych kolejek znajdował się w strefie spadkowej. A te punkty wtedy pogubione były istotne w kontekście walki o obronę tytułu mistrzowskiego. Przez cały sezon zdarzały mu się wpadki w PKO Ekstraklasie. Tego nie unikniemy, bo łączenie ligi z pucharami to zupełnie inny futbol. I już nie chodzi o samo granie, ale o logistykę i umiejętne rotowanie zawodnikami. Na myśl nasuwa się też szeroka i wyrównana kadra. Liga Konferencji może i jest trzecią ligą, ale dla nas nie mniej wymagającą niż LM i LE.