Mecz rodem z kurnika: Lisy kontra Koguty. Leicester – Tottenham 2:3!

Niesamowity mecz, wizytówka Premier League. Tyle można o tym spotkaniu napisać w skrócie. Bo to, że mecz Leicester z Tottenhamem będzie ciekawy wiedzieliśmy już przed nim. Ale chyba nikt nie oczekiwał aż takiej przejażdżki rollercoasterem, który chyba wymsknął się spod kontroli. Meczycho przez duże „M”!

Aktywny Kane

Jeśli ktoś oczekiwał od tego meczu dobrego tempa, takiego, jak na Premier League przystało, to się nie pomylił. W całej pierwszej połowie padło łącznie siedem strzałów celnych, a trzeba przyznać sobie wprost, że dwie bramki to i tak mało. Bo choćby Harry Kane naprawdę wyglądał jak ten, z poprzedniego sezonu. O ile przed rokiem łącznie Anglik zaliczył 37 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej, o tyle w obecnej kampanii ligowej na półmetku sezonu miał zaledwie cztery trafienia na koncie, co jest – co by nie mówić – wynikiem jak na kapitana reprezentacji Anglii słabym. Jednakże w meczach z Leicester Kane strzela jak z żadnym innym rywalem i było to widać dzisiaj. Już na początku meczu Anglik przedarł się między trzema obrońcami Lisów i uderzył obok Schmeichela, ale wtedy piłkę tuż sprzed linii bramkowej wybił Luke Thomas. Ponadto, niedługo później Kane uderzył w poprzeczkę przy strzale po rzucie rożnym. Aczkolwiek mimo to, Leicester objęło prowadzenie.

Gol Leicester, gol Spurs

24 minuta. Scenariusz podobny do meczu z Liverpoolem i bramki Ademoli Lookmana. Również przewaga stworzona po lewej stronie boiska. Także Dewsbury-Hall odgrywał kluczową rolę. I tak z niepozornej sytuacji doszło do bramki. Albowiem dzięki naprawdę dobremu zagraniu do środka Dewsburego-Halla do Lookmana, który podał do Daki piłka znalazła się w polu karnym Leicester. A wiadomo: w polu karnym może stać się wszystko. I tak się też wydarzyło. Bilard, odbijanka i piłka trafiła na stopę Patsona Daki. A Zambijczyk takiej okazji na gola nie zaprzepaścił. Zresztą ogólnie rzecz ujmując, król strzelców ligi austriackiej z poprzedniego sezonu pokazuje, dlaczego Leicester na niego postawiło. Dość powiedzieć, że reprezentant Zambii strzelił osiem goli dla Leicester w tej kampanii, co jest wynikiem najlepszym po Jamiem Vardym. Ale ten gol to dla Leicester był wyjątek w skali pierwszej połowy.

źródło: premierleague.com

Bo nie zmieniło to w żaden sposób oblicza meczu. Wciąż naciskał Tottenham, wciąż aktywni byli choćby Lucas Moura czy Harry Kane. Cały czas sunęły ataki na bramkę Leicester mimo tego, że w kadrze Spurs brakowało Sona. Koreańczyk był w stanie w pojedynkę ciągnąć Koguty w wielu meczach, gdy nie domagał w obecnym sezonie Kane. Jednakże to Anglik doprowadził do wyrównania przy swojej trzeciej sytuacji w tym meczu: odbiór w środku pola, szybkie podanie ku Anglikowi, ten przełożył Caglara Soyuncu jak dziecko i skończyło się na bramce. 250 gol w karierze Kane’a stał się faktem. Dokładnie 10 lat i 362 dni po tym, jak zdobył pierwszą bramkę w Leyton Orient. W tym meczu nie było Kane’a zblazowanego, nieobecnego, jak często miało to miejsce w obecnym sezonie. Najwięcej kontaktów z piłką w polu karnym rywala, najwięcej strzałów, najwięcej udanych dryblingów. A to była dopiero 1 połowa.

https://twitter.com/KliveeU/status/1483894745415958532

Leicester robi to, co lubi

Druga część meczu wyglądała analogicznie. Cały czas to Tottenham dominował i pokazywał, jak duża zmiana zaszła w szeregach piłkarzy Spurs pod wodzą Conte. Pasja, agresja, doskok po stracie: to wszystko mogliśmy oglądać w wykonaniu gości. Drużyna Conte wyglądała co najmniej imponująco, każda druga piłka padała ich łupem, na bramkę Schmeichela sunęło coraz więcej ataków. Jednakże pojawiły się również rysy. Przecież wiemy, z czego słynie Leicester. Nawet w sezonie mistrzowskim Lisy grały najlepiej z kontrataku i tak samo wygląda to obecnie. Wystarczy powiedzieć, że Leicester w meczach z wielkimi po prostu potrafi grać jak nikt inny, o czym świadczą wyniki choćby z tego sezonu: vs Man United 4:2 czy vs Liverpool 1:0. I podobnie było dzisiaj.

Bo w pewnym momencie Tottenham dostał sygnał ostrzegawczy. W pierwszej połowie gol dla Leicester padł po szybkim ataku. W drugiej, ponownie po kontrze wyprowadzonej przez Dewsberego-Halla świetną szansę miał Maddison. Jednakże bramka dla Lisów padła po wybitnej komibnacji w grze na jeden kontakt między Tielemansem, Maddisonem i Harveyem Barnsem. Finalnie to Maddison, wychowanek Norwich City, doprowadził do prowadzenia zespołu gospodarzy. Najpewniej z przebiegu spotkania niezasłużonego. Ale gol to gol i prowadzenie to prowadzenie. Leicester 2:1.

CO ZA HISTORIA

Jednakże umówmy się. Leicester wygrywające ten mecz było finalnie niesprawiedliwym obrotem spraw. Dlatego też Los postanowił Tottenhamowi oddać to, co należne. Już w jednym meczu, z Watfordem, drużyna Conte strzeliła gola w końcówce na wagę wygranej. To daje kopa mentalnego. Ale strzelić dwie bramki? W doliczonym czasie gry? I to jeszcze jeden zawodnik? Takiej historii nie słyszeliśmy dawno, a to się właśnie stało. Wpierw po zamieszaniu w polu karnym z udziałem Matta Doherty’ego (który swoją drogą wyglądał świetnie po wejściu na boisko) gola na 2:2 w końcówce zdobył Steven Bergwijn. Ale to nie koniec.

Bo dwie minuty po tym, jak Holender wyrównał stan meczu, doprowadził on do prowadzenia i zwycięstwa Tottenhamu. Leicester chciało szybko iść do przodu, ale piłkę straciło. Harry Kane posłał idealne zagranie ku Bergwijnowi, który minął Schmeichela i strzelił do pustej bramki. Dwa gole. Dwie minuty. Trzy punkty. Tak to wyglądąło. A do tego warto dodać, że Tottenham stał się drużyną, któa najpóźniej w historii Premier League wyszła zwycięsko z dwubramkowej straty. Poprzednicy? Manchester City z meczu z QPR w 2012 roku. Trzeba przyznać, osiągnięcie godne podziwu.

Dlatego też jeśli ktoś mi powie, że Conte wpływu na zespół nie ma, nie uwierzę. Takie mecze i takie zwycięstwa są w stylu Włocha. Zasłużona wygrana Spurs w meczu z Leicester, choć przyszła w bólach i z dramatyczną końcówką, to jednak mogła się podobać. Takich meczów nam potrzeba. Takie spotkania to sól życia. O to chodzi w Premier League. A teraz można odetchnąć. Co za mecz, co za mecz…

Udostępnij:

Facebook
Twitter