Lech znowu gra swoje

Lech znowu gra swoje

W Poznaniu w tym sezonie kibice na pewno nie będą emocjonować się rozgrywkami Ligi Konferencji. Lech w bardzo słabym stylu pożegnał się z Europą po porażce 3:1 w rewanżowym starciu ze Spartakiem Trnava. Generalnie nie powinno to nikogo dziwić, bo „Kolejorz” już od wielu lat żegna się z LE lub LKE po kompromitacjach. Jednak tym razem miało być inaczej, bo przecież jeszcze w kwietniu poznaniacy straszyli samą Fiorentinę. Na Bułgarską wracają stare demony, a nie są to dobre wieści dla fanów zespołu. 

LKE stała się wymówką

Do tegorocznych zmagań w PKO Ekstraklasie Lech przystępował jako jeden z faworytów. Buńczuczne zapowiedzi przedsezonowe sztabu szkoleniowego oraz członków zarządu o grze o mistrzostwo Polski rozbudzały nadzieje. Poznańska publika jest niezwykle wymagająca. Dla niej zajęcie trzeciego miejsca w lidze jest po prostu porażką. W stolicy Wielkopolski liczy się tylko mistrzostwo. A brązowe medale odebrane za zeszły sezon cieszyły z tego względu, że nie zostały zdobyte przez Pogoń Szczecin- klub, który, delikatnie mówiąc, nie jest darzony sympatią wśród kibiców Lecha. Jednak „Portowcy” nie byli jedynym powodem, dla którego fani przymrużyli oko na najniższy stopień podium. Chodziło też o rozgrywki Ligi Konferencji, w której Lech zaszedł zaskakująco daleko. Jak dotychczas polscy kibice mogli tylko pomarzyć o swoim zespole w ćwierćfinale europejskiego pucharu. „Kolejorz” to marzenie ziścił. Kontynentalna przygoda miała pomóc klubowi się rozwinąć, a tak naprawdę stała się dla niego kolejną wymówką.

Tutaj chyba leży cała istota problemu. Polskie kluby nie są w stanie odpowiednio połączyć gry w Europie z rozgrywkami krajowymi. To się tak ładnie mówi: walka na trzech frontach. Ostatnim polskim klubem, który dokonał tej rzeczy była w 2017 roku Legia Warszawa. W sezonie 2016/2017 dostała się do LM, zajęła trzecie miejsce w grupie i w związku z tym „spadła” do 1/16 finału LE. Kilka miesięcy później „Wojskowi” cieszyli się z obrony tytułu. To było zaledwie sześć lat temu. Futbol niewiele się zmienił od tamtej pory. Skoro jeden zespół udowodnił, że można, to dlaczego rozgrywki europejskie stają się alibi dla pozostałych? Powinniśmy zacząć wymagać od naszych eksportowych drużyn, aby walka na trzech frontach była standardem. A jeśli nie opanujemy tej sztuki, nigdy nie znajdziemy się np. w TOP15 lig rankingu UEFA. Ta umiejętność wywinduje nas w górę. Szukając usprawiedliwień, wyrządzamy klubom krzywdę.

Czy Lech powinien rozpychać się łokciami w pucharach?

Jak już wiadomo, poprzedni sezon pucharowy był dla poznaniaków pozytywnym wypadkiem przy pracy. Lech tego nie powtórzy. Ale czy ten zespół jest w ogóle gotowy na rozgrywki międzynarodowe? Od zmiany sterów w klubie w 2011 roku, „Kolejorz” grał trzykrotnie w fazach grupowych. A to zespoły, które musiał pokonać, aby się tam dostać: w 2015 roku w IV rundzie el. LE mierzył się z węgierskim Videotonem (4:0 w dwumeczu), w 2020 w Charleroi z Belgii, a w 2022 w IV rundzie LKE z luksemburskim F91 Dudelange (3:1). Nie są to ani europejskie potęgi, ani nawet średniaki. Najbardziej wymagającym rywalem wydaje się Charleroi, ale tylko dlatego, że występuje w solidnej, aczkolwiek nie za mocnej, europejskiej lidze. Natomiast jeśli weźmiemy pod uwagę drużyny, z którymi Lech odpadał (Żalgiris Wilno, Stjarnan, Utrecht, Spartak Trnava) widać, że te awanse do grup były wynikiem szczęścia niż przemyślanych kroków.

W Lidze Mistrzów sytuacja jest jeszcze gorsza. W 2015 roku „Kolejorz” odpadł w III rundzie po dwumeczu z silnym FC Basel (4:1)Natomiast siedem lat później, już w przedbiegach, Lecha rozgromił azerski Karabach (5:2). Okazuje się, że najbliżej Champions League poznaniacy byli w 2010 roku. Wówczas zespół odpadł po starciach ze Spartą Praga (0:2 w dwumeczu). Ale to była era poprzedniego zarządu. Patrząc na te wyniki oraz na częstotliwość występów w fazach grupowych można wysnuć wniosek, że Lech do Europy średnio pasuje. Sufit tej drużyny jest znacznie niżej, niż nam się wydaje. Główną tego przyczyną jest brak regularności w występach pucharowych. Dobrym przykładem na to jest Bodo Glimt. Wiosną 2022 roku Norwegowie dotarli do ćwierćfinału LKE. Rok później ponownie zagrali w fazie pucharowej (z Lechem). W czwartek zagrają w play-off LKE z rumuńskim Sepsi Sfantu Gheorghe. Tej powtarzalności poznaniakom brakuje.

 Kolejny sezon prawdy?

Tylko raz w ostatniej dekadzie zdarzyło się, aby Lech po blamażu w Europie wygrał mistrzostwo Polski. Był to w sezonie 2014/2015 po odpadnięciu z islandzkim Stjarnan. Tamta kampania przyniosła wiele zmian na Bułgarskiej. Mariusz Rumak został zastąpiony trenerem tymczasowym (Krzysztof Chrobak). Kilka tygodni później drużynę przejął Maciej Skorża, który dał poznaniakom tytuł po pięciu latach przerwy. Nigdy nie zdarzyło się, aby „Kolejorz” zdobył dublet po kompromitacji w pucharach. A kibice tego się właśnie domagają. W Trnavie widzieliśmy, że Lecha argumenty są słabe na dobrze zorganizowanego, zdeterminowanego przeciwnika. Nie zapominajmy też, że była to konfrontacja z zespołem, w którym grało kilku piłkarzy z ekstraklasową przeszłością. Nasza liga zweryfikowała tych zawodników negatywnie, a mimo to poradzili sobie z poznaniakami. Przed „Niebiesko-Białymi” miesiące prawdy. Patrząc z perspektywy czasu raczej nie ostatnie.

Udostępnij:

Facebook
Twitter