Lech Poznań. Walka tego klubu z „polskością”

Wiemy doskonale, co się wydarzyło w czwartek. Lech Poznań, mimo iż już odpadł z LKE, pozostawił po sobie znakomite wrażenie. Europejska przygoda nie była krótka i obfitowała w wiele niezapomnianych chwil. Również w lidze „Kolejorz” nieco poprawił swoją pozycję, bo złapał formę, choć wczoraj zaliczyli wtopę w meczu z Radomiakiem. PKO Ekstraklasa jest dla poznaniaków kluczowa, dlatego też pozwoliłem sobie napisać ten artykuł po spotkaniu w Radomiu. Nie dość, że emocje po dwumeczu z Fiorentiną już opadły, to miałem jeszcze cenny materiał do analizy mistrzów Polski. Wniosków się nieco nazbierało, bo ostatnie kilkanaście dni na Bułgarskiej wyglądały jak cały sezon- w kratkę. Jednak nie zmienia to faktu, że byliśmy świadkami rzeczy wielkiej, dokonanej przez polską drużynę.   

„Wielki tydzień” Lecha

Wszystko, co najważniejsze dla „Kolejorza” w kwietniu wydarzyło się po Wielkanocy. Wielki tydzień dla poznaniaków rozpoczął się w czwartek trzynastego. To wtedy do stolicy Wielkopolski przyjechała Fiorentina na pierwszy mecz ćwierćfinału LKE. Wynik tamtego spotkania nie pozostawił złudzeń, kto był zespołem lepszym. Nie pomogła nawet publiczność, która zjawiła się w komplecie na stadionie, a także słynna „cieszynka” trybun „Let’s do The Poznań”, która zaczęła się w 19 minucie i 22 sekundzie starcia. Lech nie był w stanie przeciwstawić się rywalowi, który egzystuje w zupełnie innym piłkarskim świecie. „Viola” skarciła mistrzów Polski za popełniane błędy. Z ponurymi nastrojami podopieczni Johna Van den Broma wybrali się do Warszawy na szlagierowy mecz z Legią. Pierwszy raz od wielu lat to spotkanie nie miało większego znaczenia dla układu tabeli. Spora różnica punktowa między oboma zespołami nie podgrzewała atmosfery. Wydawało się, że ten hit będzie meczem bez wagi.

Gdy po pierwszej połowie Legia prowadziła, będąc zespołem wyraźnie lepszym, te wyobrażenia tylko wzrastały. Jednak Lech postanowił powalczyć na Łazienkowskiej i opłaciło mu się to, bo był bliski zwycięstwa. Wynik, który był niedosytem, polepszył humory piłkarzom i trenerom przed rewanżem we Florencji. Jednak tego, czego dokonał tam „Kolejorz” nie spodziewali się nawet najwięksi optymiści. Poznaniakom udało się wyrównać stan dwumeczu w momencie, gdy prowadzili 3:0. Wtedy polscy i włoscy kibice przedzierali oczy ze zdumienia, bo „Lechici” pokazali dobry futbol. Ostatecznie wygrana 2:3 zakończyła ich czas w Europie, ale swoją postawą Lech udowodnił, że rozwija się w słusznym kierunku. Może właśnie tędy droga do sukcesów w pucharach? Aby na polskie drużyny nie nakładać presji i oczekiwań. To zwiększa radość po zwycięstwach i niweluje rozczarowanie po klęskach. Drużyna, która zagrała świetne zawody na Artemio Franchi nie przywiozła do Włoch żadnego bagażu psychicznego.

PKO Ekstraklasa się rozwija

Lech wiele zyskał przede wszystkim dla siebie, docierając do 1/4 finału LKE. Jednak jego występy pozytywnie wpłynęły też na pozycję polski w rankingu lig UEFA. Dzięki „Kolejorzowi” przesunęliśmy się z 27. na 24. miejsce, a nie trzeba przypominać, jakie to istotne przy rozgrywaniu eliminacji. Z pewnością PKO Ekstraklasa ma potencjał zdecydowanie większy, być może nawet na pierwszą piętnastkę. Ligi, które znajdują się do połowy drugiej dziesiątki w zestawieniu, wystawiają dwa zespoły w el. do LM. To już są naprawdę konkurencyjne ligi pod względem sportowym. To takie typowe średniaki, które potrafią każdemu napsuć krwi. Polska liga właśnie do tego powinna dążyć. Abyśmy nie byli postrzegani jako piłkarski ogon Europy, lecz rozgrywki, które gwarantują piłkarzom i trenerom rozwój. Coś jak Czesi, Chorwaci, Szwajcarzy. Żeby znaleźć się w tym gronie, musielibyśmy co roku wystawiać jeden zespół w grupie LM lub dwa w LKE.

Ale od czegoś trzeba zacząć i PKO Ekstraklasa robi to dość dobrze, bo trzeci sezon z rzędu polska drużyna przedarła się przez eliminacje. Gdy Legia Warszawa rozegrała w lutym 2017 roku dwumecz w 1/16 finału LE z Ajaxem Amsterdam nikt nie wiedział, że na Europe przyjdzie nam poczekać aż 3 lata. Dopiero jesienią 2020 roku Lech Poznań zakwalifikował się do fazy grupowej Ligi Europy. Rok później jego wyczyn powtórzyli „Wojskowi”. W obydwu przypadkach te zmagania zakończyły się w grudniu. Godny odnotowania jest też fakt, że ta regularność dotyka nie jednej, a dwóch drużyn. W latach 2013-2016 warszawiacy czterokrotnie meldowali się w grupach (3X LE i raz LM). Teraz pojawiła się sytuacja o tyle ciekawa, że jeśli te dwa kluby dalej będą się w ten sposób rozwijać, mogą odjechać całej lidze o kilka lat. Byłoby to całkiem niezłe rozwiązani dla PKO Ekstraklasy.

Lech wyznacza kierunek

Kilkuletnia przerwa w naszych występach w Europie sprawiła, że powiększyła się różnica między naszą ligą a resztą kontynentu. Do 2017 roku udawało się nam raz na jakiś czas nawet wyjść z grupy LE. Jednak ostatnie dwa sezony w tych rozgrywkach uwidoczniły nam, że „druga liga europejska” też nam uciekła. Pomimo dobrych występów, jakie zanotowały tam Lech i Legia, nie udało im się „przezimować” w LE. Poziom tych rozgrywek notorycznie się podnosi, bo grają w niej zespoły, które z powodzeniem mogłyby rywalizować w LM. „Kolejorz” mierzył się z Benficą, a „Legioniści” z Napoli. Portugalczycy i Włosi wbili naszym eksportowym drużynom odpowiednio 8 i 7 goli (tracąc 2 i 1). Ewidentnie widać, że Liga Europy pozostawia nas w tyle. To już nie są rozgrywki, w których Lech wyjdzie z grupy, w której rywalizują Man City i Juventus. Legia też już raczej nie wygra 5 meczów w grupie w LE.

Im szybciej pogodzimy się, że LE już nie jest dla nas, tym lepiej, bo wszystkie siły rzucimy na LKE. Słynny „puchar biedronki” może mieć kolosalny wpływ na nasze zespoły i całą ligę. Z jakiegoś powodu do LM kwalifikujemy się raz na 20 lat, a w LE nie mogliśmy przebrnąć dwumeczu na wiosnę. To się nie działo bez przyczyny. To jest nasza wina, bo sobie na to zapracowaliśmy. Być może Lech nie miał w grupie europejskich średniaków (nie licząc Villareal), ale przekonaliśmy się, gdzie jest nasze miejsce w starciach z Glasgow Rangers albo Leicester. Austria Wiedeń i Hapoel Beer Szewa były zespołami w zasięgu mistrzów Polski. Tak jak Bodo/Glimt oraz Djurgarden. Z takimi drużynami możemy rywalizować, chociaż starcie z Fiorentiną udowodniło, że stać nas na więcej. I przede wszystkim, że chcemy więcej. Czy w tej chwili na to zasługujemy? Jak zwykle okaże się latem w trakcie eliminacji.