To już pewne, Poznań jest niebieski! Ekipa Macieja Skorży pewnie wygrała z Wartą 2:0. Choć wynik wydaję się dość jednoznaczny, to trzeba przyznać, że ekipa z zielonej części stolicy Wielkopolski postawiła całkiem ciężkie warunki. Zabrakło indywidualnej jakości, która zdecydowanie wygląda lepiej w Lechu, skuteczności i klasycznie mitycznego już szczęścia.
Filip Bednarek – nie taki słaby, jak go malują
Od początku spotkania Lech był stroną zdecydowanie przeważającą. Rozgrywał akcję spokojnym atakiem pozycyjnym, przeplatanym z szybkimi zrywami skrzydłowych. Warta była statyczna, czekała we własnym polu karnym z nadzieją na kontrataki. Ekipa Macieja Skorży, jak zwykle miała problem ze skonsumowaniem swojej wyższości. Zgniatali przeciwnika pod względem posiadania piłki, ale tak naprawdę nic poza tym. Wrzutki z głębi pola na otoczonego obrońcami Ishaka były szczytem kreatywności ofensywnych zawodników „Kolejorza”. Mało było grania piłką, dynamiki w jej rozprowadzaniu, z której słynął Lech. W końcu ich ułomność w ofensywie mogła się na nich boleśnie zemścić.
W 15 minucie Warta przeprowadziła pierwszą wielopodaniową akcje na połowie przeciwnika. Po podaniu Jakuba Kiełba w pole karne, Jayson Papeau uderzył z najbliższej odległości na bramkę przeciwnika, ale Filip Bednarek popisał się świetną interwencją. Niestety, wypluł piłkę wprost pod nogi niepilnowanego Zrelaka. Słowak uderzył na bramkę z kilku metrów, ale niespodziewanie bramkarz Lecha, który był wielokrotnie krytykowany przez kibiców, ponownie popisał się niesamowitą obroną i utrzymał czyste konto. Z pewnością był najjaśniejszą postacią w drużynie Macieja Skorży. Pokazał, że gdy Mickey van der Hart wróci do składu po kontuzji, nie będzie miał łatwej drogi do pierwszej jedenastki. Bądź co bądź nie traci on wielu bramek, a między nim a jego holenderskim rywalem nie ma ogromnej dysproporcji. Takie interwencje niesamowicie przybliżają go do pozycji numer jeden w Lechu. Pamiętajmy, że według wielu przesłanek to właśnie on miał być podstawowym golkiperem na ten sezon.
Grunt to wykonywać postawione założenia
Warta nic nie robiła sobie z tego, że była przy piłce rzadziej. Ważne, że potrafiła czas ten w pełni wykorzystać. Świetnie wyglądał dziś Jayson Papeau, który dynamizował i mądrze rozgrywał akcje gości. Obrona „Zielonych” również była nienaganna, choć mogło wydawać się, że jest ona złożona trochę naprędce. Sytuacja na boisku praktycznie w stu procentach odzwierciedlała słowa trenera Warty na wspólnej konferencji prasowej:
– Przygotowujemy się na to, że to Lech będzie w posiadaniu piłki i zapewne większość czasu spędzimy w obronie, co jest naturalne. Zdajemy sobie sprawę, że Lech ma dużo jakości, jest rozpędzony i przewodzi tabeli. Oglądaliśmy ostatnie spotkania Kolejorza i wiemy, że jest możliwość, aby bronić nisko i kontrować. Wtedy będzie szansa, żeby nie przegrać derbów – mówił Dawid Szulczek.
Lech nie miał za bardzo pomysłu, aby ten plan zniweczyć. Był bezbarwny, monotonny w swoich średniej jakości próbach i najzwyczajniej w świecie słaby. Wyglądał identycznie, jak w spotkaniach z Górnikiem Łęczna, czy Stalą Mielec. Różnica polega na tym, że wówczas grali na wyjeździe, a dziś pokazują się przed własnymi kibicami. Ekipa Macieja Skorży przyzwyczaiła nas do tego, że gdy gra przy ulicy Bułgarskiej, to nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Dziś poniżej tego poziomu zeszła. Ostatni raz tak bezpłciowego Lecha mogliśmy oglądać u siebie w poprzednim sezonie. Zdecydowanie nie był to najlepszy prognostyk.
Zielony mur zaczął się walić
Można było odnieść wrażenie, że Warta na drugą połowę wyszła nieco ofensywniej. Już na początku mieli świetną sytuację, ale Jasper Karlstrom popisał się wślizgiem idealnie w punkt. W pewnym momencie zielony mur, jaki postawiła Warta w swoim polu karnym zaczął pękać. W jaki sposób?
Jako iż Warta była niezwykle przygotowana do tego spotkania, Lech postanowił zrobić coś całkowicie niespodziewanego i zaskoczyć w ten sposób przeciwnika. W 53 minucie Joel Pereiera, który regularnie zawodził w pierwszej części spotkania wrzucił piłkę w pole karne. Nagle ni stąd, ni zowąd w polu karnym gości pojawił się środkowy obrońca Lecha, Antonio Milić. Szyki obronne Warty nie zdołały zareagować na tę nagłą roszadę. Zostawili go bez krycia, a Chorwat z dziecięcą łatwością wykończył akcję z główki i wyprowadził Lecha na prowadzenie. Jak się później okazało rozciął on worek z bramkami.
⚽️⚽️
_____#KOLE100RZ | #LPOWAR 2:0 pic.twitter.com/3P3uHuvWXX— Lech Poznań (@LechPoznan) November 28, 2021
Lech momentalnie się przebudził. Zaczął przeważać, ale nie tylko statystyką posiadania piłki. Stwarzał sobie sytuację i to sytuację groźne. W 64 minucie Nika Kvekveskiri podszedł do rzutu wolnego. Gruzin celnie dośrodkował, a do piłki dopadł nie kto inny, jak Mikeal Ishak. Szwed wykończył tę akcję dosłownie na granicy spalonego, ale po interwencji VAR-u okazało się, że bramka został zdobyta w stu procentach przepisowo. Dobrze wiemy, że gdy Lech zyskuje prowadzenie u siebie, zazwyczaj kończy się to opłakanie dla przeciwnika. Warta momentalnie trafiła z nieba do piekła.
Lech dominował, gdyby nie obrona Warty, która wciąż jakoś się trzymała, to mecz ten mógłby skończyć się o wiele wyższym wynikiem. Brakowało też skuteczności szczególnie wśród wprowadzonych na boisko młodzieżowców. Michał Skóraś po pięknym podaniu od Ishaka wyszedł na sytuację sam na sam, ale strzelił prosto w bramkarza. Marchwiński w 86 minucie postanowił zbawić cię w tysiąca i z kilku metrów trafił wprost w poprzeczkę.
Jak reagować na sytuacje na boisku – poradnik by Maciej Skorża
Lech z pierwszej połowy, a Lech z drugiej połowy to dwie zupełnie inne drużyny. Ta pierwsza była anemiczna, monotonna, niedokładana i nie przypominała w żadnym calu Lecha, do którego przyzwyczaił nas Maciej Skorża. Na całe szczęście dla kibiców „Kolejorza” szkoleniowiec gospodarzy w pełni wykorzystał przerwę w połowie spotkania. Możemy się domyślać, w jaki sposób doszło do tego, że Lech w drugiej części spotkania wyglądał tak dobrze. Suszarka, świadome roszady taktyczne, a może to i to? Faktem jest jednak, że Lech wychodził na drugą połowę z zupełnie innym nastawieniem. Ślepe wrzutki zamieniły się na celne dogrania wprost na głowę, a posiadanie piłki zaczęło przekładać się na realną przewagę. Dzisiejsza gra Lecha, to książkowy przykład na to, jak odmienić obraz danego spotkania.
Co do Warty, to ciężko wyzbyć się uczucia niedosytu. Ekipa Dawida Szulczka wyglądała całkiem nieźle, ale wciąż brakuje jej zgrania i dopracowania pewnych elementów. Widać potencjał w tym projekcie, ale jak na razie jest on bardzo głęboko zakopany. Takie mecze, jak ten pokazują też, że sporą przeszkodą są indywidualności, jakimi dysponuje Warta. Ciężko się temu dziwić skoro walczyła dziś z najlepszą kadrowo ekipą w lidze. W szczególności pierwsza połowa pokazuje, że z tej mąki jednak może być jakiś chleb. Warta może i przegrała w derbach, ale nie przyniosła wstydu.
Bramki: Milić 53′ – Ishak 64′
Skład Lecha: Bednarek, Pereira, Salamon, Milić, Douglas, Karlstrom, Kvekveskiri, Ba Loua, Amaral, Kamiński, Ishak.
Skład Warty: Lis, Grzesik, Ivanov, Szymonowicz, Kiełb, Trałka, Kopczyński, Kupczak, Czyż, Papeau, Zrelak.