Historia, masterclass van den Broma i narodziny legendy.

To się wydarzyło! Lech Poznań wygrał z Bodo 1:0 po bramce niezawodnego Ishaka i zameldował się w 1/8 finału Ligi Konferencji. Historyczny, europejski dzień miał miejsce przy Bułgarskiej, z resztą niepierwszy w tym sezonie – gdyby nie spotkanie z Villarralem, to nie byłoby tego sukcesu.

Świetne decyzje van den Broma

Przed spotkaniem holenderski szkoleniowiec znów namieszał – jak to ma w zwyczaju przed ważymi meczami. Na konferencji przedmeczowej Brom powiedział, że to bez wątpienia jego najważniejszy mecz w europejskich pucharach w karierze. Można było więc nawet odnieść wrażenie, że Holender delikatnie nie wytrzymał ciśnienia i zaczął podejmować nerwowe decyzje. Chyba nikt przed spotkaniem nie przewidziałby chociażby Adriela Ba Loua’y w pierwszej jedenastce, zważając na to, że otrzymywał już szanse w tej rundzie i raczej ich nie wykorzystywał. Tym razem jednak zagrał bardzo dobry mecz, w którym wykorzystywał ofensywne zapuszczanie się bocznych obrońców Bodo. Razem ze Skórasiem stworzyli świetny duet skrzydłowych, który w najbliższych kolejkach może siać postrach wśród klubów Ekstraklasy. Dziwną decyzją wydawało się także ustawienie Pedro Rebocho od pierwszej minuty na lewej stronie obrony. I chociaż jeszcze parę miesięcy nikogo by to nie dziwiło, to na ten moment realia są takie, że to prawonożny Czerwiński jest podstawowym lewym obrońcą „Kolejorza”. Mimo wszystko Portugalczyk dobrze sobie poradził – zawsze był tam, gdzie miał być, radził sobie z podwajaniem na skrzydle. Do zmian Holendra także nie można się przyczepić. Jedynie dziwne było to, że czekał z nimi tak długo, bo pierwsza niewymuszona sytuacją zdrowotną zmiana miała miejsce dopiero w 78 minucie. Jednak do tego, że van den Brom z wprowadzeniem zawodników czeka dość długo mogliśmy się już przyzwyczaić.

Historyczny sukces

W USA prezydentem był George Bush Senior, miały miejsce Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie, a Bośnia i Hercegowina dopiero co odzyskiwała niepodległość od Jugosławii. Dokładnie tak wyglądał świat, kiedy to polska drużyna wygrała dwumecz na wiosnę w europejskich pucharach. Chodzi tutaj o 1992 rok, bo właśnie wtedy Legia w Pucharze Zdobywców Pucharów (!) w 1/8 finału wygrała z Sampdorią i awansowała do ćwierćfinału gdzie później mierzyła się z Manchesterem United. Jako polscy kibice naczekaliśmy się naprawdę długo – wielokrotnie było blisko, chociażby w dwumeczach Lecha w Lidze Europy z Udinese, a 2 sezony później z Bragą (z którą w pierwszym meczu „Kolejorz” był górą). Jednak wreszcie szczęście uśmiechnęło się do polskiej piłki i wydaje się, że po raz pierwszy w XXI wieku polski kibic – niezależnie czy z Wielkopolski, Warszawy, Krakowa czy Łodzi, może być w stuprocentach dumny ze swojej drużyny na europejskiej scenie. Lech stał się swoistą klubową reprezentacją Polski, czy się to komuś podoba, czy nie.

Ishak – żywa legenda

Kolejny ważny mecz, w którym szwedzki snajper nie zawiódł kibiców. I chociaż można mieć czasami pretensje o niewykorzystane sytuacje, to myślę, że każdy fan „Kolejorza” woli, żeby setek nie wykorzystywał w meczu z Miedzią czy Stalą, a w spotkaniach z Villarrealem czy Bodo pokazywał najlepszą pilkarską wersję siebie. Tydzień temu, w Norwegii praktycznie przeszedł koło meczu, był świetnie pilnowany przez defensorów Bodo. Natomiast przed własną publicznością Papa (jak jest określany przed kibiców) pokazał co potrafi i mając praktycznie tylko jedną sytuację w meczu, wykorzystał ją i dał Lechowi awans. Sam po meczu powiedział, że uwielbia kiedy jest kochany przez kibiców, a ultrasi „Kolejorza” tę miłość mu dają. Praktycznie w jeden sezon Ishak z miejsca stał się legendą Lecha – spisując się świetnie w najważniejszych meczach, przedłużając kontrakt i wznosząc peany nad Lechem, ale także miastem. Już teraz w mediach społecznościowych pojawiają się pomysły chociażby o muralu z Ishakiem, który miałby pojawić się w Poznaniu, więc myślę, że jeszcze parę lat Szweda w Poznaniu i będzie legendą „Kolejorza” na równi z Reissem czy Okońskim.

Kolejna „misja Skandynawia” – Djurgardens

I na koniec trochę o przyszłości, bo przecież przygoda Lecha w Lidze Konferencji jeszcze się nie skończyła. Losowanie już za nami – wiemy, że „Kolejorz” zmierzy się ze Szwedzkim Djurgardens, czyli wicemistrzem Szwecji zeszłego sezonu. Zeszłego, ponieważ rozgrywki na Skandynawii ruszają dopiero w kwietniu. To może być atut Lecha, który będzie w rytmie meczowym i z wiadomą sytuacją kadrową. Pierwszy mecz odbędzie w Poznaniu, 9 marca. Sprzedaż biletów praktycznie dopiero co ruszyła, a już można było usłyszeć informację o 7 tysiącach sprzedanych wejściówek. Tak więc myślę, że możemy spodziewać się trybun w Poznaniu zapełnionych do ostatniego miejsca i pęknie magiczna granica 40 tysięcy osób na trybunach stadionu przy Bułgarskiej. Oby Djurgardens był tylko przystankiem autobusowym linii „Liga Konferencji Europy”, którego ostatni etap ma miejsce w Pradze 7 czerwca. Niech ten sen trwa!