Co za historia! Warta remisuje z Górnikiem Łęczna 1:1

Dotychczasowe mecze rundy wiosennej Ekstraklasy raczej nie zawiodły. Ciekawie się oglądało starcia Zagłębia z Legią, Termalici z Jagiellonią czy nawet Lechii Gdańsk ze Śląskiem Wrocław. Ale dzisiaj przyszło nam obejrzeć spotkanie między dwoma ekipami z dołu tabeli, o mało atrakcyjnej porze i w raczej niezbyt zachęcających okolicznościach. Jednakże finalnie w meczu Warta – Górnik Łęczna oglądaliśmy najpewniej najbardziej nietypowe trafienia pierwszej kolejki Ekstraklasy w rundzie wiosennej. Jak wyglądało to spotkanie? 

Mecz jak z pierwszej ligi

Patrząc powierzchownie na starcie Warty Poznań z Górnikiem Łęczna, raczej nie było na co czekać. Poczynając od pory: 12:30 to niezbyt przyjemny czas na rozpoczęcie meczu. Parafrazując słynne słowa Piotra Ćwielonga sprzed lat: „niedziela, 12:30, no nie chce się”. Ponadto, stricte sylwetki obu zespołów raczej nie zachęcały do obejrzenia tego spotkania. Warta to 16 drużyna w tabeli Ekstraklasy i najmniej skuteczna ofensywa w lidze. Z kolei Górnik charakteryzuje się najsłabszą ligową defensywą po 19 kolejkach, a sam zajmuje miejsce o jedno wyższe od dzisiejszych rywali. Ponadto, warto wspomnieć, że zarówno Warta, jak i podopieczni Kamila Kieresia to zespoły, które awansowały z Pierwszej Ligi po barażach. Nie powinno nas dziwić, że ten mecz, między rywalami w walce o utrzymanie w Ekstraklasie, raczej atrakcyjnie nie wyglądał.

Warta jak nie Warta

Jeśli czymś charakteryzował się piąty zespół poprzedniego sezonu Ekstraklasy w obecnej kampanii ligowej to z pewnością było to późne wchodzenie w mecz. Warta z reguły zaczynała grać w piłkę w drugich częściach spotkań, podczas gdy w pierwszych podporządkowywała się rywalom. Jednakże dzisiaj wcale tak nie było, albowiem to właśnie ekipa Dawida Szulczka bardzo mocno weszła w starcie z Górnikiem. Od początku niezwykle aktywny był grający z lewej strony boiska Jason Papeau, który wpierw popisał się fantastycznym dryblingiem, a później uderzył w sposób kapitalny z woleja. Szkoda, że piłka skończyła na poprzeczce bramki Górnika Łęczna, ale to nie po raz pierwszy, a po raz piąty już w obecnej kampanii ligowej. Ponadto, to Warta wyglądała jak zespół dojrzalszy: bardziej zdyscyplinowany, wiedzący jak się zachować zarówno z piłką, jak i bez niej. I to powinno przynieść efekty. A nawet przyniosło.

Bo w 41 minucie po centrze Łukasza Trałki do siatki trafił Adam Zrelak. Napastnik Warty idealnie ustawił się w polu karnym Macieja Gostomskiego, po czym wpakował piłkę po długim słupku do szatni. Wszystko wskazywało na to, że Warciarze dostaną nagrodę za swoją postawę w pierwszej połowie, ale właśnie wtedy do akcji wkroczył VAR. Sprawdzanie gola trwało przez przeszło 5 minut i finalnie bramka została anulowana. Czy był tam spalony czy nie – zaufamy sędziom. Jednakże fakty są takie, iż to Warta w pierwszej połowie powinna objąć prowadzenie.

Gol sezonu?

Początek drugiej części meczu nie wskazywał na jakąkolwiek zmianę w nastawieniu obu ekip. Wciąż to zespół gospodarzy naciskał na Górnik, który bronił się już coraz to bardziej rozpaczliwie. Już w pierwszej połowie podopiecznych Kieresia od straty gola uchroniła poprzeczka, i podobnie było po zmianie stron. Wtedy młodzieżowiec Warty, dziewietnastoletni Damian Szelągowski, uderzył niemalże idealnie z rzutu wolnego, ale po raz kolejny Warciarzom do szczęścia zabrakło niewiele. Bo piłka odbiła się od poprzeczki. Jednakże bynajmniej nie był to koniec nacisku na bramkę Gostomskiego.

I paradoksalnie, właśnie z tego nacisku wzięła się jedyna w tym meczu bramka. Nieudane dośrodkowanie wcześniej wspomnianego Szelągowskiego przyczyniło się do kontrataku gości, którzy wyczuli krew i ruszyli do przodu. Kluczową rolę odegrał Jason Lokilo, były zawodnik choćby Crystal Palace, który przełożył piłkę do lewej nogi i zacentrował piłkę w pole karne. Ktoś mógłby powiedzieć, że za plecy. Niektórzy napastnicy jedynie skrzywiliby twarz i narzekaliby na jakość zagrania. Ale nie Bartosz Śpiączka, który uderzył piłkę przewrotką i zdobył bramkę o niebywałej urodzie. Oczywiście, zważając na jakość strzału, można powiedzieć, że Lis powinien zachować się lepiej. Jednakże naprawdę sam fakt, iż strzał został oddany przewrotką poniekąd usprawiedliwia golkipera gospodarzy. Aczkolwiek najlepiej usprawiedliwił się on sam w późniejszej części meczu.

Do siedemnastu razy sztuka

Natomiast stracony gol nie zburzył pewności siebie Warty Poznań. Warciarze słyną z dobrej gry w drugich połowach, i to było dzisiaj widać. Na bramkę Łęcznej po przerwie padło bowiem dwa razy więcej uderzeń niż w pierwszej części meczu. Zawodnicy Szulczka próbowali i próbowali, ale za każdym razem trafiali w Gostomskiego lub obramowanie bramki. Tak, obramowanie! Bo nie dość, że dwukrotnie ustrzelili poprzeczkę przed stratą gola, to jeszcze w doliczonym czasie gry piłka po koronkowej akcji Warty trafiła w słupek, wróciła na boisko, skąd jak najszybciej wybił ją na rzut rożny Kryspin Szcześniak. Trzy razy trafiasz w slupek i poprzeczkę, oddajesz łącznie 16 strzałów, ale wciąż jesteś bez gola. Nieczęsto trafia się taka sytuacja.

Jednakże nie pechowa trzynastka dzisiaj miała miejsce w przypadku Warty, a szczęśliwa siedemnastka. Przecież to właśnie przy siedemnastym strzale poznaniaków na bramkę Gostomskiego w końcu padł gol, i to jaki! Piłkę do siatki Górnika wpakował nie kto inny jak bramkarz ekipy gospodarzy, Adrian Lis. W zeszłym roku w Premier League mieliśmy sytuację, gdy zwycięstwo na wagę awansu do TOP4 Liverpoolowi zapewnił ich bramkarz, który zdobył gola w 97 minucie meczu z West Bromem. W przypadku Warty i Adriana Lisa raczej ten gol na TOP4 nie wystarczy, ale być może w kontekście walki o utrzymanie będzie kluczowy. Co za historia!

Czy ktoś może narzekać na ten mecz? Raczej nie. Nikt nie oczekiwał wiele. A dostał gola z przewrotki oraz trafienie bramkarza w ostatniej minucie na wagę remisu. I za to właśnie kochamy Ekstraklasę!

 

 

Udostępnij:

Facebook
Twitter