Paulo Sousa to już ex-selekcjoner reprezentacji Polski. Nic na to nie wskazywało, bo to, o czym wspominał, przypominało dążenie do określonego celu. Tym celem miał być mundial w Katarze. Portugalczyk to już przeszłość, tak jak wielu innych trenerów, którzy pożegnali się z polską kadrą. Ciekawym faktem jest to, że dla Sousy reprezentacja była swego rodzaju trampoliną do jeszcze większego świata piłki. Żaden inny były selekcjoner nawet nie otarł się o ten poziom, na którym teraz znajduje się obecny szkoleniowiec Flamengo. Sprawdzamy, co się dzieje z trenerami, którym dane było poprowadzić reprezentacje Polski. Wzięliśmy pod lupę tylko tych, którzy prowadzili naszą kadrę w XXI, bo to oni tworzyli jej najnowszą historię.
Szczyt marzeń
Zaczynamy od mundialu w Korei i Japonii, na który wprowadził nas Jerzy Engel. Były szkoleniowiec warszawskiej Polonii dokonał nie lada wyczynu, bo awansował z Polską na MŚ po 16 latach przerwy. Jakby tego było mało, zapewniliśmy sobie wyjazd do Azji jako pierwsza drużyna z Europy. Nadzieje były wielkie, bo mieliśmy stamtąd przywieźć złoto. Jednak „Gorące Kubki” Engela się nie popisały i turniej zakończyliśmy z jednym zwycięstwem w grupie, ponieważ ograliśmy w ostatnim meczu tylko pewną już awansu reprezentację USA 3:1. Engel po turnieju podał się do dymisji. Następnie próbował swoich sił jako dyrektor sportowy w stołecznych klubach. W 2005 roku przez kilka miesięcy prowadził Wisłę Kraków, z którą otarł się o LM. A w 2006 roku zdobył Puchar Cypru z APOEL-em Nikozja. Od kilkunastu lat pełni rolę eksperta piłkarskiego w stacjach telewizyjnych.
Dla Engela reprezentacja była zwieńczeniem trenerskiej kariery. Nie można napisać, że mu się odechciało, bo przejęta przez niego „Biała Gwiazda” była w tamtych latach polskim hegemonem, a APOEL już wtedy zaliczał się do czołówki na Cyprze, ale ewidentnie stracił zapał. Woli ciepłą posadkę w studio niż pot szatni. To już nie ten sam facet, który rzuca butelką wody o ścianę, krzycząc na swoich piłkarzy, widząc w nich brak wiary w awans: „Jak mamy pojechać na mundial skoro wy w to nie wierzycie?!” Engel traktował tę posadę mega poważnie. Jego komentarze na tematy piłkarskie zawierają sporo merytoryki. Ex-selekcjoner zna się na tym fachu. Reprezentacja nie okazała się dla niego drzwiami do wielkiej kariery, ale jego nieszczęście polegało na tym, że ówcześnie byliśmy postrzegani jako drużyna, która grała „radosny futbol”. I dzięki temu pojechaliśmy na mundial, więc mało kto wierzył w jego warsztat.
Za wysokie progi
Następcą Engela został Zbigniew Boniek. Poprowadził reprezentacje w 5 meczach i po pół roku zrezygnował. Podobnie było ze Stefanem Majewskim, który otrzymał nominację na 2 ostatnie mecze eliminacyjne do MŚ w RPA. Obydwie persony odbiły się od tej funkcji jak od ściany. Majewski później przejął kadrę U-21, a następnie został dyrektorem sportowym pierwszej reprezentacji. Boniek zajął się piłkarską polityką (Widzew, PZPN). Jeden i drugi ex-selekcjoner porwał się z motyką na słońce, decydując się na objęcie tego stanowiska. Po prostu sparzyli się pracą trenerską, bo do zwodu już nie wrócili. O ile o Majewskim cicho było w mediach, o tyle Boniek często zabierał głos na temat wagi roli selekcjonera w osiąganych wynikach. Nie rzadko ją umniejszał, zrzucając większą część odpowiedzialności na zawodników. Trochę racji miał, bo należy pamiętać, że to ostatecznie piłkarze wybiegają na boisko i to od nich zależy końcowy rezultat.
Drewniane chatki
Pierwszym zagranicznym trenerem w obecnym stuleciu został Leo Benhakker. Holender przejął schedę po Pawle Janasie latem 2006 roku, którego przerósł mundial w Niemczech. Wraz z „Don Leo” do Polski przyjechał powiew świeżości. Rozpoczęła się nowa epoka w reprezentacji. Ten facet znał od podszewki nowoczesny futbol, bo wygrywał mistrzostwa z Realem Madryt i Ajaxem. Magia podziałała, bo pojechaliśmy pierwszy raz w historii na Euro. Można się spierać, czy sytuacja z rzutem karnym w meczu z Austrią miała wpływ na wyjście z grupy. Ale graliśmy też z Niemcami i Chorwatami i nie strzeliliśmy im nawet jednego gola. Wina spadła na Holendra, który, o dziwo, zachował posadę. Zwolnienie nastąpiło później, po zawalonych eliminacjach do MŚ w RPA. Później pełnił rolę dyrektora sportowego w rodzimych klubach oraz w reprezentacji Trynidadu i Tobago, po czym przeszedł na emeryturę.
Do historii przeszło jego powiedzenie, że Polacy mają wyjść ze swoich drewnianych chatek, bo futbol nieco się rozwinął od naszych ostatnich sukcesów. Jak na złość w sezonie 2010/2011 Wisłę Kraków objął jego rodak- Robert Maaskant i mówił to samo. Może to jakaś holenderska tradycja? A może faktycznie futbol nam odjechał? Skłaniam się ku drugiej opcji. Benhakker już odpoczywa tak jak wspomniany Paweł Janas, który próbował swoich sił jeszcze w Polonii Warszawa (najpierw dyrektor sportowy, później trener). Wtedy właścicielem „Czarnych Koszul” był kontrowersyjny biznesmen Józef Wojciechowski. Mówił on, że trzyma Janasa na stołku, bo chce mieć „straszaka” na ówczesnego opiekuna Polonii- Jose Maria Bakero. Później Janas awansował jeszcze z Widzewem do Ekstraklasy, a w 2014 roku z Bytovią Bytów do I ligi. Tak skończył kolejny ex-selekcjoner.
Misja XXI wieku
Franciszek Smuda objął reprezentację po Benhakkerze. Miał przygotować drużynę do Euro 2012. Zadanie miał trudne, bo po raz pierwszy w historii nie braliśmy udziału w eliminacjach. Dużo zdrowia i nerwów kosztowała praca z kadrą „Franza”. Wyrzucił z zespołu Sławomira Peszko kilka miesięcy przed startem turnieju. Był zwolennikiem „farbowanych lisów”, którzy traktowali naszą kadrę jako szansę wypromowania się. Sporo było kontrowersji przez te 2,5 roku jego kadencji. Na Euro z grupy nie wyszliśmy i Smuda stracił pracę. Jeden z jego kadrowiczów- Jakub Wawrzyniak- mówił, że u Smudy w ogóle nie było rywalizacji. Jego ze składu wygryzł Sebastian Boenisch (naturalizowany). „Franz” po dymisji otrzymał ofertę z niemieckiego trzecioligowca- Jahn Ratyzbona. Później Wisła Kraków, Górnik Łęczna, Widzew Łódź, a teraz ex-selekcjoner prowadzi IV-ligową Wieczystą Kraków.
W Polsce dużo było kpin z powodu podjęcia pracy przez Smudę w niemieckiej III lidze. Mówiło się, że to jest miejsce byłego selekcjonera polskiej kadry w piłkarskim świecie. Natomiast jego następcą został Waldemar Fornalik. Solidny ligowy trener, który z Ruchem Chorzów bił się o najwyższe cele. Miał pojechać z kadrą na mundial w Brazylii. Nie sprostał temu zadaniu i po roku został zwolniony. Co ciekawe, to jedyny szkoleniowiec, który po przygodzie z reprezentacją utrzymuje się w zawodzie na dobrym poziomie. I to cały czas. W sezonie 2018/2019 zdobył nawet mistrzostwo Polski z Piastem Gliwice. Było to niesamowite zaskoczenie, które tylko potwierdzało wysokie umiejętności trenerskie Fornalika. Swoją drogą, to dziwne, że w tej chwili nie jest wymieniany jako jeden z kandydatów do objęcia kadry. Jako jedyny nie sparzył się po reprezentacji, nie potrzebował odpoczynku, zakasał rękawy i wrócił do pracy z podniesioną głową. To należy dostrzec i docenić.
Jeden poważny sukces
Za Fornalika przyszedł Adam Nawałka. Był to najdłużej pracujący ex-selekcjoner w XXI wieku (2013-2018). Jego kadencja była bardzo dobra- historyczne zwycięstwo z Niemcami (2:0), ćwierćfinał Euro 2016 i ciekawy, odważny futbol. Jako jedyny trener wprowadził nas na dwa turnieje w tym stuleciu. Co do mundialu w Rosji były spore oczekiwania. Skończyło się jak zawsze, więc Nawałka zrezygnował z dalszej współpracy. Chociaż Zbigniew Boniek chciał dalej to kontynuować. Po francuskim Euro byliśmy przekonani, że mamy selekcjonera na lata, a po ewentualnym rozstaniu, Nawałka znajdzie pracę w solidnym klubie. Skończyło się na kilkumiesięcznym epizodzie w poznańskim Lechu. Epizodzie zakończonym totalną kompromitacją i ex-selekcjonera, i „Kolejorza”. Nieudane MŚ oraz przygoda w Wielkopolsce udowodniły, że Nawałka wcale nie był trenerskim guru. On po prostu trafił w moment, bo większość kadrowiczów za jego kadencji była w życiowych formach, co pokazał turniej nad Sekwaną.
Dzisiaj Nawałka jest postrzegany jako faworyt do powrotu na ławkę trenerską reprezentacji. W mediach mówi się, że wyraził chęć do ponownego prowadzenia kadry, ale tylko na mecze barażowe. Po ewentualnym awansie schedę ma przejąć ktoś inny. Pomysł idiotyczny. Po pierwsze dlatego, że byłby to objaw desperacji i bezradności ze strony PZPN-u, bo działamy „na hurra!”, aby jechać na MŚ. Druga kwestia jest taka, że gdyby Nawałka wygrał baraże, piłkarze uwierzyliby, że z nim mogą ugrać coś więcej. A tu, proszę, nagle przychodzi ktoś nowy, z odmienną wizją, pomysłem, psychologią. Cezary Kulesza absolutnie nie powinien brać takiego planu pod uwagę. Albo wchodzisz na ten okręt na stałe, albo w ogóle. Tym bardziej że ex-selekcjoner jest długi czas bezrobotny, więc nie ma zbyt wiele argumentów w rękawie. Trochę to dziwne, że taki dobry trener przez tyle czasu nie znalazł zatrudnienia.
Zadra w sercu
Następnym pasażerem selekcjonerskiego pociągu został Jerzy Brzęczek. Trener, który spełnił wszystkie cele, które przed nim postawiono. Ale to nie wystarczyło. Zbigniew Boniek zwolnił go na pół roku przed startem Euro 2020, które Brzęczek wywalczył. Decyzje o jego zatrudnieniu i zwolnieniu były suwerenne „Zibiego”. Przy dymisji prawdopodobnie chodziło o konflikt z Lewandowskim. Jeśli masz „na pieńku” z najlepszym zawodnikiem świata, nie ma dla ciebie miejsca w drużynie. Boniek o tym wiedział i musiał reagować. Kolejny już ex-selekcjoner zachował się z klasą, bo nie komentował tej kontrowersyjnej decyzji. Nie wypowiadał się też po nieudanym Euro. Byłemu trenerowi Wisły Płock odebrano wielka rzecz. Ironią jest to, że po ucieczce Paulo Sousy dowiedzieliśmy się, co czuł Brzęczek wraz ze swoim sztabem w dniu zwolnienia. W życiu wszystko wraca, w piłce również.
Brzęczek też jest teraz wymieniany wśród trenerów, którzy mogliby przejąć kadrę. Nie wiem, czy to najlepszy wybór. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy piłkarze ponownie by go zaakceptowali. Najbardziej Lewandowski. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że Brzęczek wraca do kadry i odsuwa „Lewego” od zespołu. W ten sposób pokazałby, że ma ikrę i, co ważniejsze, że leży mu na sercu dobro tej drużyny. Być może miałby podwójną motywację, aby wygrać mecze barażowe po tym, jak ME zostały mu odebrane? Zmienił się zarząd i prezes, więc może warto by podjąć negocjacje? Futbol uwielbia pisać takie scenariusze, bo dodają one smaczku całej rywalizacji. Reprezentacja Polski to dobro nas wszystkich i dlatego powinniśmy na bok odłożyć wszystkie niesnaski i animozje. Dziwnym trafem Brzęczek nie dogadał się z Jagiellonią w sprawie przejęcia tej drużyny. Przypadek?
„Siwy bajerant” już na szczęście ex-selekcjoner
Co łączy Paulo Sousę z Nawałką i Brzęczkiem? A to, że wszyscy trzej byli pomysłami Bońka. Co ich dzieli? A to, że Polacy po pracy z kadrą się nie podnieśli do dzisiaj, a Portugalczyk wylądował w Brazylii. W najlepszym klubie Ameryki płd. To jedyny ex-selekcjoner, który spadł z wysokiego konia i poszedł dalej. Flamengo to wielki klub. Żaden polski trener nie ma prawa nawet myśleć o tej półce. Facet, który przegrał ME (otrzymawszy je w prezencie) i zawalił eliminacje do MŚ na ostatniej prostej, jest lepiej postrzegany przez piłkarski świat niż nasi szkoleniowcy. Może tutaj powinniśmy się zatrzymać i przemyśleć sprawę? Może właśnie teraz jest czas na głębszą refleksję? Po żadnego byłego opiekuna kadry nie zgłosił się Bayern, Real lub Man City. Po Souse zgłosił się gigant. Bo jest Portugalczykiem? Przecież wyników nie miał zadowalających. A może dlatego, że cały czas utrzymuje się w trenerskim topie?
Ligi szwajcarska, włoska, francuska nie zatrudniają byle kogo. Zapomnijmy już o Sousie i skupmy się na sobie. Należy szybko znaleźć fachowca, który to ogarnie i chociaż powalczy o mundial. Nie zamykajmy też furtki dla obcokrajowców, bo nie wszyscy potraktują nas tak jak „Siwy bajerant”. Co prawda, trudno sobie wyobrazić, aby nowym selekcjonerem został cudzoziemiec, ale gdyby miał w swoim sztabie kilku Polaków, to mogłoby się to udać. Jeśli nie teraz to w eliminacjach do Euro 2024. Cezary Kulesza pokazał w sprawie z Sousą, że udźwignął ten ciężar, i że jego kadencja będzie poważna (po erze Grzegorza laty do każdego prezesa będziemy podchodzić z dystansem). Dlatego wierze, że dokona on przemyślanego wyboru, który zapewni nam sukces. Jeśli nie teraz to w przyszłości.
Reprezentacja Polski to nie bajka
Po rodzimych trenerach widać, że praca z reprezentacją była dla większości szczytem marzeń. Po realizacji tego marzenia ich trenerski żywot ledwo zipie. Tylko „Waldek King” się nie wypalił po przygodzie międzynarodowej. A tylko aktualny ex-selekcjoner zakotwiczył w jeszcze większym sportowo miejscu. To powinna być przestroga dla wszystkich trenerów. Dla Polaków to duma i zaszczyt, po której następuje koniec, a dla obcokrajowca to szansa na wypromowanie się. Coś na kształt naturalizowanych zawodników. Należy jednak przyznać, że dla każdego następnego selekcjonera, praca z kadrą powinna być wyzwaniem, dzięki któremu jego kariera się rozwinie. Tak jak było to w przypadku Sousy. Dla polskich trenerów praca z reprezentacją jest jak budowa domu. Zaczynasz od fundamentów, przez mury i wykończenie, a gdy już dom będzie gotowy, tracą oni zapał, sens życia. A należy pamiętać, że w tym domu jeszcze trzeba mieszkać, stworzyć domową atmosferę. I to jest w tym wszystkim najdziwniejsze.