Powiększona wada wzroku. Aston Villa wygrywa na Goodison Park

Oglądając ten mecz można było się poczuć jak 30 lat temu. Długie piłki latające z jednej strony na drugą. Niby dwa ognie na całe boisko. Celność podań? Czegoś takego w słówniku Aston Villi z Evertonem dzisiaj nie było. Finalnie w starciu The Villans z ekipą z Goodison Park padł wynik 1:0, a gola na wagę trzech punktów zdobył Emiliano Buendia. Naprawdę, można było się nabawić wady wzroku podczas śledzenia transmisji tego meczu. Jak przebiegało to spotkanie?

Znów Championship?

We wczorajszym meczu Norwich z Watfordem mogliśmy oglądać dość nieczęsty przypadek na angielskich boiskach. Wydawało się, że drużyny z Anglii już dawno przestały grać w stylu „kopnij i biegnij”. Jednakże wczoraj w wykonaniu obu ekip walczących o utrzymanie można było oglądać futbol na dwa kontakty: przyjęcie i strata. I tak w kółko. Łupanka jak w Championship. Z jednej strony chciałoby się wierzyć, że w dzisiejszym meczu Aston Villa-Everton będziemy oglądać bardziej wyrafinowane zagrania. Bo przecież to jednak ekipy chcące grać w Europie, mające takich piłkarzy jak Coutinho, Buendia itp. Ale z drugiej strony wiemy, że dla Gerrarda póki co najważniejsze są punkty, nie styl. Po Evertonie równie ciężko było się spodziewać czegoś ekstra. Ale przecież to Premier League, prawda? Niestety tylko z nazwy. Albowiem pierwsza część meczu to łupanka i bardzo rwany przebieg spotkania.

Jednakże jak już wyżej było wspomiane: Aston Villa taką grę lubi. I to The Villans oddali siedem strzałów w pierwszej części meczu. Przy tym Everton nie uderzył na bramkę Martineza ani razu! Aczkolwiek dość powiedzieć, że najlepsze okazjie dla Villi stworzyły długie podania Mingsa za linię obrony. Nic więcej. Ale i w chaosie jest sposób, bo przecież Aston Villa strzeliła gola. Tuż przed końcem pierwszej połowy były piłkarz Evertonu, Lucas Digne, posłał dośrodkowanie z rzutu rożnego, a najniższy na boisku Emiliano Buendia pokonał Jordana Pickforda. Do tak brzydkiego meczu pasował gol po stałym fragmencie. Tym bardziej, że ten rzut rożny nie wziął się też z jakiejś niesamowitej akcji, a z tragicznie rozegranego rzutu wolnego przez Villę. To była połowa rodem z Championship.

Pobudka

W drugiej połowie wcale lepiej nie było. Żadna z ekip nie przekroczyła poziomu 80% celnych podań, co tylko pokazuje, jak bardzo chaotyczne było to spotkanie. Ale inaczej niż przed przerwą, to Everton rozpoczął nacisk w drugiej części meczu. Świadczą o tym liczby: z 13 strzałów Evertonu w tym meczu wszystkie padły po powrocie z szatni. Czy były to uderzenia groźne? Ciężko stwierdzić. Wiele było sytuacji, gdy sytuacyjnie do strzału po wrzutce dochodził choćby Yerry Mina, wieżowiec użyteczny przy stałym fragmencie. Kilka uderzeń padło też po zebraniu drugiej piłki. Jednak ogólnie rzecz biorąc najlepszą sytuację miał Dominic Calvert-Lewin, ale nie trafił czysto w piłkę. Być może Everton zasłużył na wyrównanie, ale, prawdę mówiąc, ten mecz na drugą bramkę nie zasłużył. Finalnie to The Villans mają trzy punkty. Ale nie o to w futbolu chodzi.

Na wiele to nie wystarczy

I jedni i drudzy powinni dostać burę za ten mecz. Nie można grać na poziomie Premier League, żądać horrendalnych sum za bilety po to, by pokazać to, co zaprezentowali piłkarze obu ekip w sobotnie popołudnie. To był antyfutbol. Everton w pierwszej połowie nie umiał wymienić trzech podań. Tak samo Aston Villa po przerwie. Być może grając bezpośrednio oba te zespoły mogły sobie na to pozwolić. Ale na lepsze zespoły to zwyczajnie za mało. Nie o taką Premier League prosiliśmy!

Udostępnij:

Facebook
Twitter