Końcówka roku kalendarzowego to czas wielkich podsumowań piłce. Większość redakcji w tym nasza wskazała ekipy, które zdecydowanie rozczarowywały w rundzie jesiennej PKO Ekstraklasy. Jest jednak jedna drużyna, która zapewne znalazłaby się w tym gronie, gdyby w pewnym momencie nie nastąpił w niej przełom. Mowa oczywiście o Górniku Łęcznej, do pewnego czasu najpoważniejszym kandydacie do spadku z ligi. Dziś przybliżymy wam, w jaki sposób udało im się odkleić tą nieprzyjemną łatkę.
Obecny sezon Ekstraklasy jest bardzo ciężki dla beniaminków na tle poprzedniego. Rok temu bowiem spadała tylko i wyłącznie jedna ekipa. Teraz gdy degradacją do 1 ligi zagrożone są aż 3 drużyny margines błędu jest o wiele mniejszy. Po prawdzie sytuacja się nie zmieniła i spadałaby tylko i wyłącznie jedna ekipa, to ten artykuł w ogóle by nie powstał. Górnik Łęczna wbrew początkowym założeniom zdecydowanie nie jest najgorszą drużyną w Ekstraklasie – to można potwierdzić już w tym momencie.
„Wzmocnienia” okazały się być… wzmocnieniami
Istnieje wiele potraw, które po jakimś czasie stają się smaczniejsze. Przykładowo niektóre rodzaje świątecznych pierników (zostając w gwiazdkowym klimacie). Po odleżeniu przez jakiś czas smaki łączą się wzajemnie, przez co są one po prostu lepsze. Podobnie jest z nowymi piłkarzami sprowadzanymi do klubów. Czasami (nie zawsze) trzeba dać im po prostu czas. W przypadku ekip, które walczą o utrzymanie w lidze i potrzebują wzmocnień na teraz, jest to dość kłopotliwe, ale jak się okazuję warto poczekać.
Górnik budżetowo odstaję od innych klubów z Ekstraklasy. Jedynym zespołem, który ma podobne problemy, jest Warta Poznań. Taki już los drużyn, które awansują szczebel wyżej w sposób niespodziewany. W klubie wówczas nie ma wielkiego zaplecza, aby pokryć wydatki pozwalające wyrównać się do reszty stawki. Trzeba jednak przyznać, że na papierze wzmocnienia wykonane przez klub z Łęcznej nie były złe. Kilku zawodników ogranych na poziomie najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce, kilku młodych zawodników ze sporym potencjałem i kilku zawodników zza granicy, posiadających dość ciekawe CV. Jak się jednak okazało mało który z nich miał dobre wejście w zespół.
Dziwniel, Rymaniak, czy też Janusz Gol mimo swojego sporego doświadczenia, nie byli w stanie ciągnąć tej drużyny. Można było ich spokojnie nazwać jednym wielkim niewypałem. Rymaniak zapomniał nagle, jak się broni. Jego zdecydowanie najgorsze spotkanie zaliczył z Wisłą Kraków, gdzie pośrednio i bezpośrednio przyczynił się do straty 3 bramek. Filmik, jak Yaw Yeboah bawi się z nim, jak ze średnio rozgarniętym juniorem stał się viralem w piłkarskich mediach na całym świecie. Ciężko doszukiwać się gorszego indywidualnego występu w całej historii tej ligi. Jedna wielka kompromitacja. Janusz Gol grał w kratkę. Potrafił dawać jakość, po czym np., złapać idiotyczną czerwoną kartkę. Dziwniel w ogóle nie podniósł się z ławki.
Lokilo i Serrano, czyli dwóch zawodników zza granicy, którzy mieli zagwarantować jakość, również od początku nie zachwycali. Owszem nie grali źle, ale zarazem, nie dawali niczego od siebie. Nie tego oczekuję się od grajków, którzy sprowadzani są w roli koła ratunkowego. Podobna historia zresztą tyczy się wypożyczonego ze Śląska Damiana Gąski.
W pewnym momencie jednak trybki zaczęły ze sobą współpracować, a cała machina dzięki temu ruszyła. Janusz Gol dobrze regulował grę w środku pola i był w stanie strzelić nawet wyrównująca bramkę z Lechem. Lokilo i Serrano dobrze ze sobą współpracowali, ale jako jednostki również błyszczeli. Gąska pokazał, że potrafi być bardzo przydatną i rozgarniętą „10”. Nagły wzrost formy piłkarzy przychodzących do klubu zaowocował wynikami, co pokazuję, że Górnik, jeżeli chodzi o transfery, wykonał kawał dobrej roboty.
Kamil Kiereś – Masterclass
-Kamil Kiereś udowodnił, że potrafi robić w Górniku Łęczna wyniki ponad stan naszych możliwości sportowych i finansowych. Szczególnie w poprzednim sezonie, jeszcze w I lidze. Jesteśmy tego świadomi, więc każda decyzja zwalniająca trenera Kieresia po słabszym starcie w Ekstraklasie, byłaby naszą nieprzemyślaną głupotą. To byłaby kara za coś, za co szkoleniowiec nie ponosi odpowiedzialności. – mówił dyrektor sportowy Górnika Łęczna, Veljko Nikitović w programie „Weszłopolscy”.

Na pierwszy rzut oka jego podejście wydaje się dość oczywiste. Realne spojrzenie na zaistniałą sytuację – nic więcej. Jak jednak pokazuje historia, taka tendencja wśród ekstraklasowych klubów, którym wali się grunt pod nogami, wciąż jest dość niszowa. Prezesi, dyrektorzy sportowi, piłkarze, czy nawet kibice niezwykle często zły wynik utożsamiają bezpośrednio z trenerem. Tymczasem klub piłkarski to instytucja złożona czasami setek osób. Oczywiście, trener pierwszego zespołu jest jedną z najważniejszych, ale rozczarowujące wyniki sportowe mogą być czasami niepodyktowane jego bezpośrednimi wyborami. Inna sprawa, że nawet gdy trener się pomylił, jest czemuś winny, to nie za każdy błąd należy od razu ucinać mu głowę. Czasami wystarczy cierpliwość, czasami szkoleniowiec sam potrafi wykaraskać siebie, jak i swoją drużynę z bagna. Tak właśnie było z Kamilem Kieresiem.
Górnik zaczął ten sezon fatalnie – nie ma co się oszukiwać. Tracili zatrważającą liczbę bramek i to w głównej mierze po idiotycznych błędach. Ciężko było wykrzesać coś ze defensorów, którzy dawali jakość w 1 lidze. Pajnowski, Baranowski, czy też Midzierski w tym momencie zwyczajnie odstają poziomem. Transfery początkowo nie poprawiały sytuacji w defensywie, a nawet ją pogarszały. Nie może więc dziwić fakt, iż pierwotnie Kamil Kiereś nie dawał rady wykrzesać niczego z takich „wspaniałych” indywidualności.
W pewnym momencie coś się jednak przestawiło. Szkoleniowiec ekipy z Łęcznej na przestrzeni sezonu wielokrotnie kombinował z ustawieniem. Znalezienie w nim swoistego złotego środka i wybuch indywidualnej dyspozycji ściągniętych piłkarzy zaowocował nagłym przypływem formy w szeregach beniaminka. Sam Kamil Kiereś również świetnie reagował na boiskowe wydarzenia. W spotkaniu z Zagłębiem Lubin świetnie poradził sobie mimo absencji kluczowych zawodników. Z braku laku, na półlewej obronie zagrał Leandro i o dziwo wyszło. W tym samym spotkaniu zmianami w przerwie odrobił jednobramkową stratę i zdołał zwyciężyć. Innym razem był w stanie przechytrzyć Macieja Skorże broniąc się praktycznie przez cały mecz z Lechem i wykorzystując szansę w samej końcówce. Jego indywidualne decyzje, kunszt trenerski, także są nieodłączną częścią tendencji wzrostowej w Łęcznej.
Kamil Kiereś pokazuję takim ekipom, jak np. Stal Mielec, że czasami warto poczekać, mimo tego że sytuacja jest krytyczna. Górnik także mógł podjąć decyzję, że ich ekipa potrzebuje impulsu, świeżej krwi, ale czy jakiś inny, nowy trener byłby w stanie wykręcić takie wyniki z tą ekipą? Szczerze wątpię. Nawet gdyby Górnik w tym roku pożegnał się z ligą, Kamil Kiereś powinien zostać. Miejmy nadzieje, że taki scenariusz się jednak nie ziści.
Bartosz Śpiączka – strzelec wyborowy
Gdyby ktoś powiedział nam, że Bartosz Śpiączka będzie jednym z głównych faworytów do wygrania korony króla strzelców w tym sezonie, zapewne wysłalibyśmy go na jakiś dobry oddział psychiatryczny. Oczywiście, sam Śpiączka nigdy nie był obiektem żartów jak np. Jakub Arak czy Denis Thomalla. Jest on piłkarzem doświadczonym na poziomie Ekstraklasy i ma za sobą kilka całkiem solidnych sezonów. No właśnie solidnych, a nie wybitnych. Wszystkie znaki na niebie wskazują na to, że napastnik Górnika wkroczył aktualnie w życiową formę. Przy takiej dyspozycji można go stawiać na równi z innymi, na papierze dużo bardziej jakościowymi, ligowymi snajperami.
Bartosz Śpiączka to Łęczna, Łęczna to Bartosz Śpiączka – obecny sezon jest ostatecznym potwierdzeniem tego faktu. To właśnie w tym klubie wykręcał i nadal wkręca najlepsze liczby w swojej karierze. Odkąd trafił do Górnika, w ich barwach zaliczał średnio 9-10 trafień w sezonie. Dziś także ma podobne liczby, ale zostało mu jeszcze pół roku na doszlifowanie tego rekordu. Gdy jednak zrobił sobie przerwę od zielono- żółtych barw, ponieważ Górnik spadł z ligi, jego forma także poszybowała znacznie w dół. W barwach Termalici nie potrafił się odnaleźć (został okrzyknięty najgorszym transferem w niedługiej historii klubu), to samo podczas wypożyczenia do GKS-u Katowice. Przez dwa lata strzelił jedynie 11 bramek w 69 spotkaniach. Słabe występy zaowocowały jego powrotem do Łęcznej, co z perspektywy czasu okazuje się świetną decyzją.
Sezon | 15/16 | 16/17 | 19/20 | 20/21 | 21/22 |
Spotkania | 35 | 34 | 12 | 32 | 18 |
Bramki | 9 | 11 | 3 | 11 | 10 |
Śpiączka doprowadził Górnika do Ekstraklasy i na najwyższy poziomie rozgrywkowym w Polsce wciąż ciągnie swoją ekipę. Prawie 50% bramek strzelonych przez drużynę z Łęcznej, to jego gole. Obecnie znajduje się na drugim miejscu w klasyfikacji najskuteczniejszych strzelców w lidze (egzekwo z Angielskim i Exposito). Ma perspektywy, aby wkręcić życiowy rekord bramek strzelonych na poziomie Ekstraklasy. Do upragnionego celu brakuje mu tylko i wyłącznie dwóch trafień. Patrząc na jego tegoroczną dyspozycję możemy być w stu procentach pewni, że tego dokona. Przeszedł transformację z walczaka, który czasami coś strzeli, na snajpera wyborowego.
Zacięta walka o spadek
O ile rok temu wskazanie kandydatów do spadku z ligi było wręcz banalnie proste (Podbeskidzie bądź Stal Mielec), tak w tym sezonie zadanie to utrudniło nam kilka zespołów. Początkowo pewnikami była Stal Mielec, Termalica i Górnik Łęczna. Z tej trójki do roli spadkowicza najbliżej jest ekipie z Niecieczy. Stal za to nie musi się już raczej martwić o udział w przyszłorocznych rozgrywkach. Parafrazując słowa Franciszka Smudy, do walki o spadek dołączyły ekipy, po których raczej byśmy się tego nie spodziewali.
Legia Warszawa to książkowy przykład takiej drużyny. Przez fatalne zarządzanie obecny mistrz Polski zakończy ten rok kalendarzowy dopiero na 17 miejscu. Do spadku wciąż im raczej daleko, ponieważ paradoksalnie są jedną z najsilniejszych kadrowo drużyn w całej Ekstraklasie. Mimo wszystko, należy chociaż o nich napomknąć w kwestii degradacji z najwyższej klasy rozgrywkowej.
Warta, która brylowała w poprzednim sezonie, nie zdołała ponieść brzemienia ich własnego sukcesu. Po odejściu Makany Baku wyglądają o wiele gorzej. Gdy odpalało się mecz Warty w tej rundzie, pewne było to, że nie czeka nas satysfakcjonujące widowisko. Z klubu został zwolniony Piotr Tworek, a zastępujący go Dawid Szulczek ma bardzo trudne zadanie. „Zieloni” również zakończyli jesień w strefie spadkowej i myślę, że można ich nazwać głównym kandydatem do pozostania w ostatniej trójce zaraz obok Termalici.
Są też drużyny, których sytuacja jest nieco bardziej komfortowa, ale również nie mogą być pewne pozostania w Ekstraklasie. Takimi ekipami są np. Wisła Kraków czy Zagłębie Lubin. Mają kolejno 5 i 4 punkty przewagi nad strefą spadkową. Jeżeli nie wykonają odpowiedniej pracy podczas zimowego okna, nic nie stoi przecież na przeszkodzie, aby w następnym roku zostać 1-ligowcem.
Taka konkurencja, jeżeli chodzi o drużyny, którym grozi spadek, działa na rękę samemu Górnikowi. Nie są ekipą najlepszą – to fakt, ale mogą wykorzystać zaistniałą sytuację i zastąpić miejsce stałych Ekstraklasowych bywalców. W końcu im więcej drużyn jest blisko strefy spadkowej, tym każda z ekip ma na ten spadek mniejsze szanse.
Podsumowanie
Nie możemy mieć stuprocentowej pewności czy Górnik Łęczna utrzyma się w Ekstraklasie. Wiele zależy od tego, w jaki sposób przepracują zimową przerwę. Jeżeli będą w stanie wzmocnić się ciekawymi transferami, a ich forma pozostanie na podobnym poziomie, co w grudniu, to możemy być pewni, że za rok również będziemy oglądali ich na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Warto jednak pamiętać, że inne kluby walczące o utrzymanie także mają szansę na poprawę. Ważne, aby Górnik dotrzymał im kroku. W aktualniej dyspozycji ekipa z Łęcznej na pewno jest sporą wartością dodaną dla całej ligi.
Podobne:
Radomska rewelacja. Skąd taka dyspozycja w ekipie z Radomia?
Ekstraklasa – podsumowanie rundy jesiennej
Co odczuwają kibice Lecha, gdy patrzą na tabelę Ekstraklasy?