Czerwona latarnia ligi w Gdańsku

Coraz gęstsza atmosfera tworzy się w Trójmieście. Nerwowe ruchy, mało zdobytych punktów znajdują odzwierciedlenie w miejscu w tabeli zajmowanym przez gdańszczan. Lechia to w tej chwili czerwona latarnia ligi i nieprzypadkowo tak się stało. Nic też nie wskazuje na poprawę sytuacji zespołu, bo ostatnie wydarzenia wewnątrz klubu nie napawają optymizmem. Jak to się stało, że drużyna, która w zeszłym sezonie zakończyła zmagania tuż za podium, teraz będzie walczyć o ligowy byt? Czas nagli, bo z tygodnia na tydzień strata punktowa do bezpiecznego miejsca się powiększa. Czy to będzie ostatnia kampania Lechii w PKO Ekstraklasie?  

Zachłyśnięcie się pucharami

Lechia Gdańsk spotkała się ze słynnym „Pocałunkiem śmierci”, bo wystąpiła w el. LKE. Co prawda rozegrała w nich ledwie 4 spotkania, ale to wystarczyło, aby wejść w sezon z fatalną formą. Wiedząc, że zespół będzie grał w pucharach, należy pod tym kontem odpowiednio przeprowadzić okres przygotowawczy. W kilka tygodni trzeba przyzwyczaić piłkarzy do intensywnej gry co 3 dni. Oni muszą być do tego przygotowani nie w 50 czy 60 procentach. Żeby łączyć grę w pucharach z ligą, należy w pełni podporządkować całe życie sportowca. Były prezes Legii Warszawa- Bogusław Leśnodorski- mówił, że gra co 3 dni to zupełnie inna dyscyplina. Nie można nigdzie popełnić błędu, bo wtedy zawodnicy mogą stracić świeżość, co prowadzi do spadku formy. W szczególności dotyczy to polskiej ligi, bo jest kolosalna różnica między nią a rozgrywkami kontynentalnymi. Tegoroczne eliminacje dobitnie to udowodniły, ponieważ tylko jeden nasz przedstawiciel „doczłapał się” do fazy grupowej.

I to ze sporymi problemami. Lech dopiero teraz wraca w PKO Ekstraklasie na odpowiednie tory. Czym jest to spowodowane? Chyba niewielką dawką doświadczenia, które przyswoił przed dwoma laty. W zeszłym roku Legia też nie poradziła sobie na dwóch frontach. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że wszyscy o tym wiedzą, a mało kto potrafi tę wiedzę spożytkować. To jeden z powodów, dlaczego Lechia to aktualnie czerwona latarnia ligi. Jeśli nie jesteś ograny na arenie międzynarodowej, a chcesz brać udział w tych rozgrywkach, to albo masz szeroką i wyrównaną kadrę, która gwarantuje jakość, albo bazujesz na doświadczeniu, które pozwala ci przetrwać w tak trudnych warunkach. Gdańszczanie nie mogą się pochwalić ani jednym, ani drugim. Mimo tego ich pozycja w tabeli jest zaskoczeniem, bo zespół bardziej był typowany do walki o czołowe miejsca. Rzeczywistość zweryfikowała te plany. Nie tego jednak oczekiwali fani Lechii.

Młody trener nie uratował zespołu

Nie było powtórki z zeszłego sezonu, kiedy Tomasz Kaczmarek przejmował zespół. Wtedy zadziałał „efekt nowej miotły”, bo Lechia była rewelacją poprzedniej kampanii. Szkoleniowcowi udało się wydobyć z zawodników to, co najlepsze. Załapał dobry kontakt z drużyną i tym samym został zwycięzcą, bo zespół mu uwierzył. Dzięki temu udało mu się doprowadzić „Biało- Zielonych” do czwartego miejsca w lidze. Był to najlepszy wynik osiągnięty przez klub w XXI wieku. Nic dziwnego, że w Trójmieście oczekiwano więcej, bo Lechia sprawiała wrażenie klubu, który każdego roku robi kilka kroków w rozwoju. Kaczmarek w pewnym sensie stał się ofiarą własnego sukcesu, bo to w dużej mierze przez niego stracił pracę. Na tym polega paradoks całej sytuacji- dobra postawa zespołu rozbudziła apetyty, które niedokarmione na początku tego sezonu okazały się zabójcze dla młodego trenera. Może, gdyby drużyna zajmowała miejsce trochę wyżej, w okolicach środka tabeli, Tomasz Kaczmarek utrzymałby posadę? Już się nie dowiemy.

Czerwona latarnia ligi to bardzo specyficzna rola, bo często się potyka, gubi punkty, a mimo to wiele się od niej wymaga. Na ten moment to idealne określenie dla Lechii, bo strata do bezpiecznego miejsca tylko się powiększa. Widać było po trenerze, że stracił kontrolę nad szatnią. Metody, które przyniosły sukces trzy miesiące temu, nie sprawdziły się w tym sezonie. Taktyka „Biało- Zielonych” była zbyt czytelna dla rywali. Nie było żadnego elementu zaskoczenia, czyli tego, z czego zespół słynął w poprzednich rozgrywkach. Wszystko się posypało jak domek z kart. Trochę to przypomina sytuację Lecha Poznań, ale „Kolejorz” pomału z kryzysu się wydostaje. A „Lechiści” coraz bardziej pogłębiają się w ligowym marazmie. Stają się też jednym z kandydatów do spadku. Klub występuje w najwyższej klasie rozgrywkowej od sezonu 2008/2009, ale jeśli się nie poprawi, może to być jego ostatni kampania w PKO Ekstraklasie.

Atmosfera w klubie nie pomaga

Aktualny szkoleniowiec Lechii, Maciej Kalkowski, po porażce ze Śląskiem Wrocław powiedział bardzo wymowne słowa. „Dzisiaj mecz przegrał Kalkowski. Zmianami. {…} Zawiodłem się na najbardziej doświadczonych zawodnikach takich jak Dusan Kuciak czy Mario Maloca, którzy w kluczowych momentach zachowali się nieodpowiedzialnie”. Z jednej strony trener bierze winę za przegraną na siebie, bo uważa, że nie trafił ze zmianami. To raczej nie jest odpowiednie usprawiedliwienie, bo stawia trenera w złym świetle. Opiekun drużyny ma reagować, dać impuls drużynie przez wprowadzenie nowych piłkarzy na boisko. Sam Kalkowski przyznał, że nie pomógł drużynie. Drugą sprawą jest to, że krytykuje publicznie swoich podopiecznych. Takie ruchy czasami są pomocne, ale nie w sytuacji „Biało- Zielonych”. Tam należy dokonać wszelkich starań, aby żadne „brudy z szatni” nie wydostały się na zewnątrz, bo nie zagwarantuje to komfortu pracy. Kuciak i Maloca to persony, które mają ogromny wpływ na szatnię.

Jeśli trener się z nimi nie dogada, może mieć w zespole niezwykle trudno. Już nie jeden szkoleniowiec „przejechał się” na obwinianiu swoich piłkarzy. Kolejną sprawą są następne słowa trenera: „W naszej szatni po meczu połowa ludzi płakała, połowa nie wiedziała, co zrobić”. Żal i rozgoryczenie po porażce to jedno. Ale gdy już się pojawiają łzy, świadczy to o bezradności, bezsilności i braku pomysłu na wyjście z kryzysu. Skoro niecała drużyna reaguje tak samo po przegranej, znaczy to, że szatnia jest podzielona. Oczywiście nie wszyscy muszą się tam kochać, bo to też nie jest wskazane. Niemniej skoro jedni płaczą, a inni nie wiedzą, co mają począć, oznacza to, że nie ma jedności w zespole. Każdy gra pod siebie, a za Lechię nikt umierać nie będzie. Nie jest to dobry prognostyk, bo stawia zawodników w bardzo trudnej sytuacji. Ale żadna czerwona latarnia ligi nigdy nie miała łatwo.

Nowa sytuacja w Lechii

Klub z Trój miasta jest pierwszy raz w tak trudnej sytuacji, odkąd powrócił do Ekstraklasy. A wiadomo, jak to jest z nowymi problemami- najpierw szuka się najprostszych rozwiązań, które mają przynieść natychmiastowy efekt. Takim ruchem była zmiana trenera, bo miało to poprawić wyniki zespołu. Póki co tak się nie stało, ale nie wiadomo, jak sytuacja się rozwinie. Przed Lechią jeszcze 1,5 miesiąca gry, bo później rozpoczyna się mundial. Trener będzie miał wtedy nieco więcej czasu, aby popracować z piłkarzami. Może wtedy właśnie coś drgnie w zespole? Zimą nie obejdzie się bez wzmocnień. Zapewne kilku zawodników pożegna się z klubem. Niewykluczone jest „wietrzenie szatni”, ale takie zabiegi stosuje się latem. Wszystko będzie zależeć od tego, na którym miejscu gdańszczanie zakończą rundę. W tej chwili nie zanosi się na rychłą zmianę miejsca w tabeli. Zatem dużo pracy czeka trenera i sztab szkoleniowy.

Im więcej będzie porażek, tym mniejsza będzie pewność siebie piłkarzy, a to najgorsze, co teraz może spotkać zespół. Na horyzoncie nie widać zmian, bo z klubu odszedł jeden z członków rady nadzorczej- Adam Mandziara. To też może przysporzyć Lechii sporo kłopotów, bo była to bardzo ważna osoba. Skoro już nawet ci najważniejsi uciekają z Lechii, może to oznaczać początek jej końca. Dlaczego tak się dzieje? Przecież klub ma płynność finansową, bo Kuciak, Maloca, czy wcześniej Krasić nie grali za „frytki”. Zatem jeśli chodzi o pieniądze, to nie powinno być z nimi problemu. Ale jeśli naprawdę główną przyczyną są fundusze, to dni Lechii w PKO Ekstraklasie są już policzone. Taki klub długo się nie utrzyma bez odpowiednich środków pieniężnych. Przykładem na to może być krakowska Wisła, która cudem się utrzymywała przez wiele sezonów. Niekoniecznie „Lechiści” mogą mieć tyle szczęścia.

Lechia nie ma perspektyw

Czerwona latarnia ligi ma w tej chwili bardzo dużo problemów. Nawarstwiały się one pewnie od dłuższego czasu, a teraz ujrzały światło dzienne. Wychodzi na to, że poprzedni sezon był po prostu preludium do powolnego rozpadu drużyny. Milowy krok do przodu przed upadkiem? Futbol zna takie przypadki. Szkoda by było dla całej ligi, gdyby Lechia spadła, bo zawsze potrafiła namieszać w czołówce. Poza tym, gdy Arka Gdynia występowała w PKO Ekstraklasie, mecze derbowe z udziałem tych drużyn obfitowały w sporo emocji. Za rok też tak może być, ale już w I lidze…