Brighton jechało na Goodison Park z wiarą, że może wygrać z Evertonem. Z drugiej strony Everton sądził, że zwycięstwo z Brighton również powinno nie być czymś skomplikowanym. Na tej podstawie zarówno piłkarze jak i kibice mogli wierzyć, że na Goodison Park będzie nas czekał spektakl. Zwłaszcza, że wczoraj w Premier League widzieliśmy same emocjonujące starcia z wieloma golami. Starcie Evertonu z Brighton zawieść nie mogło. Finalnie nie zawiodło. Mewy pokonały The Toffees 3-2 i wskoczyło do górnej połowy tabeli. Jak wyglądało to spotkanie?
Mocny początek Brighton
Obie drużyny jesień zaliczyły beznadziejne. W skali szkolnej na jedynkę. Brighton dopiero niedawno przełamało się i wygrało pierwszy mecz od 19 września. Z drugiej strony Everton, który zaliczył najgorszy okres od września do grudnia w historii klubu. Dzisiaj obie te ekipy spotkały się bezpośrednio ze sobą. I to Brighton lepiej weszło w to spotkanie: już w 3 minucie po wrzutce z prawej strony piłkę zgrał Neal Maupay, a akcje wykończył Alexis MacAllister.
https://twitter.com/ritual_futbol/status/1477645451826544644
Argentyńczyk zaliczył bardzo udany start tego spotkania, bo niespełna 20 minut później po jego wrzutce z rzutu rożnego doszło do kolejnego gola. Centrę przedłużył Enock Mwepu, a na długim słupku nieobstawiony stał Dan Burn, który wpakował piłkę do siatki.
Jednakże Everton miał chwilę później szansę na to, by chociaż strzelić gola kontaktowego. Faulowany w polu karnym był Anthony Gordon, a do jedenastki podszedł wracający do zdrowia Dominic Calvert-Lewin. Anglik zdobył gola w trzech z czterech ostatnich meczów z Brighton. Jednocześnie ten rzut karny miał być pierwszym strzałem mistrza świata u20 z 2017 roku od 28 sierpnia. Aczkolwiek dzisiaj przy tym uderzeniu z jedenastki najlepszy strzelec The Toffees w poprzednim sezonie się koszmarnie pomylił. Jeśli ktoś nie widział karnego strzelonego 10 lat temu przez Ramosa, a oglądał dzisiejszą próbę Calverta – Lewina, nic nie stracił. Wyszło podobnie.
Debiutanckie gole
Po przerwie można było obejrzeć zmartwychwstanie Evertonu. Drużyna Beniteza od początku ruszyła na bramkę rywali. I o ile na początku dzieki ofiarnym interwencjom obrońców Brighton udało się nie stracić gola, o tyle w 53 minucie było już za późno. Anthony Gordon, ku uciesze fanów, zdobył pierwszą bramkę w swojej seniorskiej karierze. The Toffees porzucili swoje bierne podejście z pierwszej części meczu i coraz mocniej naciskali Mewy. Ale gonienie wyniku to miecz obusieczny. Bo zawsze możesz nadziać się na kontrę. I tak się stało: w 72 minucie po szybkim ataku Brighton źle piłkę wybił Michael Keane, a to poskutkowało kontrpressingiem Mew. Finalnie piłkę pięta zgrał Mwepu, a gola pięknym strzałem z woleja strzelił MacAllister. Argentyńczyk w jednym meczu strzelił więcej goli niż w dotychczasowej karierze w Brighton.
Jednakże to nie był koniec strzelania bramek przez nieoczywistych bohaterów. Albowiem w 76 minucie po raz kolejny dla Evertonu strzelił Anthony Gordon, który podobnie jak MacAllister nigdy nie strzelił tylu bramek w Anglii. Ostatecznie jednak Brighton pokonało Everton 3-2.
Powody do optymizmu
W życiu zawsze warto patrzeć na pozytywy. I jeśli o to chodzi, niewątpliwie kibice The Toffees mogą czuć się jak najbardziej w porządku. Jeszcze niedawno kibice Evertonu mieli bardzo duże pretensje odnośnie szefostwa klubu i zarządzania zespołem z Goodison Park, a także stylu gry piłkarzy Rafa Beniteza. Jednakże dzisiaj, mimo porażki, powodów do optymizmu jest wiele. Goodison buzowało, fani czuli, że ich zawodnicy pragną zwycięstwa. Nie wyszło. Natomiast jak najbardziej wyglądało to na tyle nieźle, by sądzić, że Everton ma potencjał, by wskoczyć na zwyżkę formy. Czy tak będzie? Przekonamy się niedługo. Równie dobrze mogą czuć się kibice Brighton, które na ostatnie trzy mecze zgarnęło siedem punktów na dziewięć możliwych, a dzisiaj, choć z kłopotami, pokonało na niełatwym terenie zespół, który pokonać musiało, jeśli chce się liczyć w walce w górnej połowie tabeli. Dużo goli, dużo emocji, tego nam potrzeba. I jak tu nie kochać Premier League?