Arsenal – Manchester City 1:2. Tak wygrywają mistrzowie

W sobotnie popołudnie mieliśmy prawo liczyć na absolutny hit 21 kolejki Premier League. Dwie drużyny w najlepszej formie, Arsenal i Manchester City, miały zmierzyć się w bezpośrednim pojedynku w Nowy Rok. Jeśli wychodzilibyśmy z założenia, że jaki pierwszy mecz, taki cały rok, to naprawdę mamy na co czekać w 2022. Bo na The Emirates oglądaliśmy meczycho przez duże „M”. Ostatecznie Manchester City wygrał 2:1, ale wynik jest lepszy niż gra. Jak wyglądało to spotkanie?

Arsenal bez kompleksów

Jeśli kibic The Gunners spojrzał na statystyki przed tym meczem, mógł się przestraszyć. Zresztą ogólnie słysząc nazwę „Manchester City” wszyscy fani Kanonierów zapewne dostawali ataków paniki. Przecież Pep Guardiola od kiedy przyszedł do Premier League tylko trzy zespoły pokonywał 10 razy: Burnley, West Ham i właśnie Arsenal. Do tego The Cityzens wygrali każde z ostatnich dziewięciu spotkań ligowych z Kanonierami. Jednakże przebieg tego spotkania nie miał nic wspólnego z tym, co działo się wcześniej.

Arsenal od początku wyszedł z tego samego założenia, z jakiego wychodziła reprezentacja Polski Paulo Sousy. Niezależnie od jakości rywala, najlepszą bronią jest wysoki pressing. I to przynosiło skutki. Gracze Artety doskonale wiedzieli kiedy, jak i gdzie doskoczyć do piłkarzy City, podobnie do Brentford. Jeśli jednak wiedzieli, że odpowiedni moment na doskok to jeszcze nie teraz, cofali się i bardzo dojrzale kontrolowali mecz bez futbolówki. Wystarczy powiedzieć, że na 67% posiadania The Cityzens aż 26% to czas, gdy piłkę przy nodze mieli stoperzy lub bramkarz. City miało problem z rozgryzieniem orzecha o nazwie Arsenal, a najlepsze szanse pojawiły się na początku, gdy choćby Ruben Dias nieznacznie się pomylił przy strzale głową.

Kłopoty, kłopoty City!

Jednakże warto wspomnieć o tym, że Kanonierzy bronili się dobrze. Bronili się mądrze. I to objawiało się w statystyce strzałów celnych, gdzie po stronie City w przerwie wyświetlało się… 0! Drużyna Guardioli nie była w stanie oddać ani jednego celnego uderzenia na bramkę Ramsdale’a. Za to wiele działo się pod bramką Edersona. Nie dość, że bardzo skutecznie odcinany od piłki był Rodri, co całkowicie wyłączyło środek pola Manchesteru City, to jeszcze Arsenal doskonale wychodził spod pressingu. A to przynosiło groźne kontry. Po jednym z takich wyjść, już w 10 minucie, wydawało się, że Martin Odegaard był faulowany przez Edersona. Ostatecznie Stuart Atwell, sędzia główny, podjął kontrowersyjną decyzję o rzucie rożnym. Natomiast nie zniechęciło to Arsenalu. Po lewej stronie boiska szalał Martinelli. Ponadto duże kłopoty w środku pola sprawiał Thomas Partey, który przypominał odkurzacz. Aczkolwiek zasłużone przełamanie nadeszło w 31 minucie, gdy lewą stroną pomknął Kieran Tierney i dograł na 16 metr do Bukayo Saki. Ten zamienił tę szansę na gola. I udokumentował przewagę Arsenalu. Kanonierzy do przerwy całkowicie kontrolowali mecz. A co może być dla niektórych zaskakujące – całkiem zasłużenie wygrywali.

Na własne życzenie problemy

Arsenal bardzo często sam sobie sprawiał kłopoty w starciach z Manchesterem City. Wystarczy przypomnieć pierwszy mecz obu ekip po pandemii, gdzie David Luiz strzelił samobója, sprokurował kanego, a później dostał czerwoną kartkę. Dzisiaj wszystko wyglądało bardzo dobrze. W drugiej połowie The Cityzens mieli dokładnie takie same problemy, jak w pierwszej. Przede wszystkim we znaki dawał się pressing Kanonierów. Jednakże wystarczyła jedna akcja indywidualna piłkarzy City, a dokładniej Bernardo Silvy, aby gościom udało się wyrównać. O ile w pierwszym tempie Stuart Atwell nie odgwizdał karnego, o tyle po weryfikacji VAR arbiter wskazał na jedenasty metr. Z karnego pewnie strzelił Riyad Mahrez. I na własne życzenie Arsenal remisował 1:1.

Aczkolwiek to nie był koniec kłopotów Kanonierów. Tuż po wznowieniu gry od środka zagrana została długa piłka, gdzie błąd popełnił Aymeric Laporte. Hiszpan zgrał ją do pustej bramki, lecz świetnie zachował się Nathan Ake, który wybił futbolówkę z linii bramkowej tak, jak przed dwoma laty z Liverpoolem John Stones. Natomiast wybita piłka trafiła pod nogi Martinellego, który mimo aktywności z pewością nie mógł pochwalić się skutecznością. Brazylijczyk nie zdobył gola strzelając na pustą bramkę! A to zaledwie zapowiedź tego, co miało nadejść.

Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić

Tuż po niewykorzystaniu sytuacji stoprocentowej przez Martinellego Ederson wybił piłkę daleko z piątki. A w środku pola, w walce o piłkę, doszło do faulu Gabriela na Jesusie. Jednakże to, co najgorsze dla fanów The Gunners, to fakt, iż było to przewinienie na drugą żółtą kartkę Brazylijczyka. Od 60 minuty zatem gospodarze grali w 10. A Manchester City od tej pory przejął kontrolę nad meczem. Finalnie Arsenal ugiął się, choć dopiero w 93 minucie. Drużyna City już w ostatnim meczu z Brentford nie zachwycała i mimo dominacji nie umiała oddawać wielkiej ilości celnych strzałó na bramkę rywali. Podobnie było na The Emirates, gdzie zawodnicy Guardioli oddali na bramkę Ramsdale’a zaledwie dwa strzały celne, ale oba to gole. Druga bramka nadeszła w 93 minucie, gdy po zmieszaniu w polu karnym piłkę do siatki Arsenalu wpakował Rodri. Hiszpan wrócił do składu The Cityzens po dwóch meczach nieobecności i od razu udowodnił swoją wartość. Finalnie tak się to skończyło. 1-2. Uff, co za mecz.

Tak wygrywają mistrzowie

Co by nie mówić o Manchesterze City, tak poznaje się mistrzów. Nawet jak nie idzie, nawet jak grają słabo czy przeciętnie, potrafią wygrać. I to dzisiaj zrobiła drużyna Guardioli. Na ten moment ma już 11 punktów przewagi nad drugim miejscem w tabeli, a jej najpoważniejsi rywale (Chelsea i Liverpool) jutro zmierzą się ze sobą, więc ktoś punkty zgubi. A ekipa mistrzów Anglii zrobiła to, co do niej należało. W słabym stylu, prawdopodobnie w swoim najsłabszym meczu sezonu, była w stanie pokonać naprawdę świetnie grający Arsenal. Doceńmy Kanonierów. Ale bijmy brawo City. Bo tak właśnie wygrywają mistrzowie. Nawet jeśli nie zasługują, potrafią zwyciężyć.

 

Udostępnij:

Facebook
Twitter