ABC – tercet, który zapisał się w historii Lecha

Wielkimi krokami zbliża się 100-lecie jednego z największych klubów w Polsce i aktualnego lidera PKO Ekstraklasy – Lecha Poznań.  Z tej okazji, w ramach wczesnych obchodów owej rocznicy, postanowiliśmy odświeżyć historie ofensywnego tercetu, który dominował polskie, powojenne boiska. Mowa tu oczywiście o słynnym trio ABC złożonym z Teodora Anioły, Edmunda Białas i Henryka Czapczyka. Jak zawodnicy z ubogiej wówczas piłkarsko Wielkopolski, zapisali się na kartach historii?

A – Teodor Anioła – „Diabeł”

Można się pokusić o stwierdzenie, że Teodor Anioła to postać zdecydowanie najbardziej istotna z całej trójki naszych dzisiejszych bohaterów. Piłkarz niezwykle zasłużony dla poznańskiego Lecha, w pewnym momencie nawet bezpośrednio z nim utożsamiany. Miał on status grającej legendy. Zachowując skale można porównać go do Leo Messiego, który do niedawana dumnie reprezentował barwy FC Barcelony. Urodził się on w 1925 roku, a gdy wybuchła II wojna światowa miał zaledwie 14 lat.

ABC
Fot: Maciej Bartkowiak

Można powiedzieć, że był on piłkarskim samoukiem. Pod skrzydła profesjonalistów trafił dopiero jako dwudziestolatek. Z naszej perspektywy może wydawać się to wręcz niebywałe. Dwudziestoletni zawodnicy w naszych czasach, są często piłkarzami ukształtowanymi po przez wiele lat treningów. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że powojenna, polska piłka składała się tylko i wyłącznie z tego typu grajków. Już w 1945 roku zadebiutował on w pierwszej drużynie Lecha podczas spotkania z Polonią Jarocin. Od samego początku pokazał, że stanie się kluczową postacią w Poznaniu strzelając wówczas hat-tricka. Ostatecznie spotkanie to zakończyło się wynikiem 11:1 i wciąż pozostaje jednym z największych zwycięstw w historii „Kolejorza”. Debiutancki sezon zakończył z pierwszą (nie ostatnią) koroną króla strzelców.

Teodor Anioła zyskał pseudonim – „Szatan” za sprawą jego boiskowej bezlitosności. Był on typową dziewiątką, napastnikiem starego typu, z krwi i kości. Nie był on zawodnikiem, który nad wyraz analizował sytuację na boisku. Niektórzy mówią, że szybko myślał na boisku, inni, że nie myślał w ogóle. Jedno jest pewne – był on prawdziwym postrachem ligowych bramkarzy. Miał on niebywały „młotek” w nodze, przez co często zdarzało mu się marnować dogodne sytuację. Z drugiej strony właśnie dzięki jego sile uderzenia, potrafił zdobyć bramkę z bardzo nieoczywistych pozycji. Był on także niezwykle silny fizycznie. Jego kolega z trypletu, Henryk Czapczyk, określił go nawet mianem „czołgu rozbijającego zespół rywala”.

Teodor Anioł do dziś pozostaję najskuteczniejszym strzelcem w historii Lecha Poznań. W ciągu swojej 16 letniej kariery zaliczył aż 138 trafień w niebieskiej koszulce. Wykręcił tym samym średnią o,70 gola na mecz – podobną mogą pochwalić się jedynie Ernest Pohl i Gerard Cieślik. Zajmuje ósme miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców, jacy stąpali po polskich boiskach. Jak na razie, pierwszy z tych dwóch rekordów nie wydaję się być zagrożony. Dwaj zawodnicy, którzy znajdują się za plecami Anioły, to Piotr Reiss (106 bramek) i Mirosław Okoński (69 bramek). Warto także nadmienić, że gdy on stąpał po boiskach, liga liczyła jedynie 12 zespołów, więc rekord przez niego wyśrubowany powinien imponować jeszcze bardziej. Przez moment miał on chwile słabości w swoim długoletnim związku z ekipą Lecha i zdecydował się na transfer do Warty Poznań. Szybko jednak zdecydował się na powrót, podczas którego zdołał wprowadzić swoją ukochaną drużynę z powrotem do najwyższej klasy rozgrywkowej po spadku.

B – Edmund Białas – „Kosiba”

Ciężko wyobrazić sobie genezę pasującą lepiej do legendy Lecha. Edmund Białas urodził się bowiem w 1919 roku, w kolejarskiej rodzinie. Od małego był pewien, gdzie chce grać w piłkę. Miał on silne powiązania rodzinne z Lechem Poznań. Jego wujek – Stanisław Dereziński był jednym z pierwszych prezesów Lecha w historii. Po szczeblach młodzieżowych zaczął piąć się jeszcze przed rozpoczęciem II wojny światowej. W 1935 roku, mając zaledwie 16 lat, zdołał zadebiutować w pierwszej drużynie. Jako totalny młokos stał się najlepszym strzelcem z Wielkopolski i dostawał powołania do reprezentacji Poznania. W lipcu 1939 roku stanął przed wielką szansą. Mógł on trafić do pierwszej kadry reprezentacji Polski na mecze przeciwko Bułgarii i Jugosławii. Niestety, tak jak większości zawodnikom w tamtych trudnych czasach marzenia o wielkiej karierze pokrzyżowała wojna.

Rodzina Edmunda Białasa została przymusowo wysiedlona do Ostrowca Świętokrzyskiego, ale sam „Kosiba” zdołał przedostać się do wspomnianego wyżej wuja, który mieszkał w Rzeszowie. Nasz bohater był uzależniony od piłki nożnej, ale jako iż Niemcy podczas okupacji surowo zabraniali Polakom uprawiania sportu, musiał się nieźle nakombinować, aby dalej rozwijać swój piłkarski warsztat.

W okupowanym Rzeszowie istniał niemiecki klub, Deutsche Sport Gemeinschaft Reichshof, który cierpiał na brak sparingpartnerów. Pewnego razu, w drodze absolutnego wyjątku, dopuszczono zmęczonych wojną Polaków, do pojedynku z rześkimi Niemcami. Zakładano, że będzie to łatwe zwycięstwo. Jakież musiało być zdziwienie okupanta, gdy okazało się, że Polacy zdołali wygrać gładkim wynikiem 2:0. Naczelnik powiatu miał wpaść w szał, kiedy usłyszał o tej informacji. Większość piłkarzy, w tym Białas, było zmuszonych do ucieczki. Legenda Lecha spędziła resztę wojny w Przemyślu, ale gdy tylko się zakończyła, Białas wrócił do rodzinnego Poznania.

Edmund Białas był podporą reaktywowanego po wojnie Lecha. Z miejsca stał się jego kluczowym zawodnikiem. Nie był on bramkostrzelnym snajperem. Z całej trójki ABC miał zdecydowanie najlepszą technikę strzału. Nie widać było wielkiej różnicy między jego uderzeniami z lewej i prawej nogi. Bardzo często bił rzuty wolne i robił to z niebywałą precyzją. Najbardziej upodobał sobie stałe fragmenty gry, wykonywane tuż sprzed pola karnego. Bramki, jakie strzelał były podobno niezwykle efektowne i przyjemne dla oka.

Jak nietrudno się domyślić Białas jako najstarszy z całej trójki najwcześniej zakończył piłkarską karierę. Stało się to z powodu jego kontuzji kolana. To właśnie owy uraz w pewnym sensie zakończył erę ABC, pozbawiając trio niesamowicie istotnego elementu. Białas zawiesił buty na korku w wieku 31 lat. Podczas swojej długiej, sięgającej czasów przedwojennych kariery zagrał w 64 spotkaniach na najwyższym szczeblu ligowym w Polsce i strzelił 26 bramek. Może nie są to najbardziej imponujące statystyki, ale trzeba przyznać, że cała otoczka, historia Białasa rzutuję na tym, iż jest to persona niezwykle barwna.

C – Henryk Czapczyk – „Ciapa”

Niech nie zmyli was infantylny pseudonim. Henryk Czapczyk to tak naprawdę ostatni człowiek, którego można byłoby nazwać „Ciapą”. Był on niesamowicie inteligentny na boisku i także poza nim.

Czapczyk był niesamowicie zdolnym zawodnikiem. W wieku 12 lat trafił do szkółki klubu HCP, akademii wówczas niezwykle prestiżowej. Mając 17 lat, musiał niestety zawiesić jego dobrze zapowiadającą się karierę, z dokładnie tego samego powodu, co w dwóch poprzednich przypadkach – z powodu wojny. Jako wysiedleniec z Poznania tak, jak Białas i Anioła grywał w piłkę, ale w jego przypadku to fakt raczej marginalny. W tym samym czasie bowiem związał się z konspiracjami niepodległościowymi. Najpierw współpracował z prasą podziemną, po czym wstąpił do Armii Krajowe (AK). Ukończył on podziemną szkołę podchorążych i postanowił przyjąć pseudonim „Mirski”.

ABC
Fot: Waldemar Wylegalski

Latem 1944 roku został on przesunięty do Komendy Głównej AK znajdującej się oczywiście w Warszawie. Czynnie działał podczas Powstania Warszawskiego, biorąc udział w m.in. walkach o Śródmieście. Został dowódcą plutonu Narodowych Sił Zbrojnych. Wielokrotne był ranny, a jego patriotyczna postawa została doceniona poprzez otrzymanie orderu Virtuti Militari oraz Krzyżu Walecznych. Po upadku powstania został przewieziony do obozów koncentracyjnych (tam także starał się w jakiś sposób praktykować futbol), z których został później wyzwolony i trafił do Holandii. Gdy wojna się skończyła, on także postanowił wznowić swoją piłkarską karierę, wracając do Wielkopolski.

Warto w tym momencie nadmienić, że w przeciwieństwie do Anioły czy Białasa, Czapczyk nie był wychowankiem Lecha. Owszem, po wojnie wrócił do Poznania, ale został piłkarzem Warty. Jego naturalny zmysł dowodzenia zaowocował otrzymaniem opaski kapitańskiej. Stojąc na czele „Zielonych”, zdobył wicemistrzostwo oraz mistrzostwo Polski.

Po owych sukcesach postanowił zabawić w Warcie jeszcze przez rok. W 1948 stał się bohaterem hitowego transferu i to niekoniecznie ze względu na cenę. Przeszedł on oczywiście do poznańskiego Lecha. Trzeba w tym momencie nadmienić, że wówczas swobodne transakcje pomiędzy ligowymi rywalami nie były na porządku dziennym. Właściwie to Czapczyk był jednym z pionierów takiego zabiegu na polskich boiskach. Oczywiście, kibice Warty nie byli przychylnie nastawieni do takiego ruchu, ale sam piłkarz zdawał się tym kompletnie nie przejmować.

Czapczyk trafił do Lecha, dopełniając cały tercet. Gdy założył niebieską koszulkę, Anioła i Białas dawno brylowali już w barwach „Kolejorza”. Nowy piłkarz według niektórych zupełnie nie pasował tych dwóch grajków – z perspektywy czasu brzmi to dość zabawnie. Czapczyk stanowił swoistą równowagę dla całego trio ABC. Miał on podobno niesamowity zmysł taktyczny, umiał antycypować ruchy przeciwnika, jak mało kto na polskich boiskach. Nie strzelał wielu bramek, w swoim najlepszym sezonie (1949) wpisał się ośmiokrotnie na listę strzelców. Z drugiej strony nie taka była jego rola. On był od kontrolowania boiskowych wydarzeń, dogrywania idealnych piłek kolegą i tę rolę spełniał znakomicie. We wieku 31 lat zakończył piłkarską karierę, co patrząc na jego imponującą karierę wojskową i tak jest wynikiem bardzo wysokim. W Lechu spędził 5 lat – najmniej z całej trójki. Mimo wszystko odbił się w historii tego klubu nie mniej niż oni. W końcu także stanowił nieodzowną część tercetu ABC.

ABC – dębieccy bombardierzy

Cały geniusz, siła tercetu ABC opierała się na tym, że został on zbudowany z zawodników doskonale uzupełniających siebie nawzajem. Każdy z nich miał swoje wady. Przykładowo, Anioła był silny fizycznie, ale miał słabą technikę użytkową, którą nienagannie opanował Białas.  Jako główny dowodzący, piłkarz cechujący się największą świadomością taktyczną wyróżniał się Czapczyk. Miał on role „kierownika ataku”, czyli nikogo innego, jak dzisiejszego środkowego napastnika. Jego koledzy Edmund Białas i Teodor Anioła zajęli pozycje prawego i lewego łącznika.  Dzięki takiemu zestawieniu trio było zdolne do strzelania horrendalnej liczby bramek.

Narodziny pięknej współpracy piłkarzy z Wielkopolski, możemy łączyć bezpośrednio z wygranym przez Lecha 7:3 spotkaniem z chorzowskim AKS-em, 20 marca 1949 roku. Wówczas panowie mieli okazje do rozegrania swojego pierwszego, wspólnego meczu. Bramkarza dwukrotnie pokonywali Anioła i Białas, za to Czapczyk zadowolił się tylko jednym trafieniem. Od tamtego momentu mieliśmy do czynienia z ekipą, którą później (zresztą słusznie) nazywano – „Dębieckimi Bombardierami”.

Przydomek ten oczywiście, pochodził od niesamowitej bramkostrzelności ówczesnego Lecha, którą zapewniało trio ABC. W swoim pierwszym sezonie tercet doprowadził Lecha do takich wyczynów, jak: Wygrana 8:1 z ŁKS-em Łódź, 8:4 z Ruchem Chorzów, 8:0 z Górnikiem Bytom, czy też 4:1 z Legią Warszawa. Później udało im się ponownie wygrać z ekipą z Bytomia, tym razem 11:1. Do dziś jest to najwyższa wygrana Lecha na pierwszym szczeblu ligowym w Polsce.

Legenda ABC nie trwała zbyt długo. Tak naprawdę kibice Lecha mogli się cieszyć ich kompletem tylko przez dwa sezony. Najpierw z powodu kontuzji wykruszył się Białas, potem po kilku latach wspólnej gry klub opuścił Czapczyk, a buty na korku powiesił Anioła.

Reprezentacja  

ABC
Foto: Maciej Opala

Ciekawym wątkiem mogą się wydawać reprezentacyjne podboje bombardierów z Wielkopolski. Niestety, ale tak naprawdę nie ma o czym zbyt wiele pisać. Anioła zagrał z orłem na piersiach siedmiokrotnie, a Białas tylko dwa razy przywdziewał biało-czerwoną koszulkę. Dlaczego tak mało?

Zacznijmy może od tego, że w tamtych czasach reprezentacja Polski składał się w zdecydowanej większości z piłkarzy pochodzących ze Śląska bądź Warszawy. Piłkarze z uboższych piłkarsko rejonów Polski, nie byli promowani i zostawali gwiazdami jedynie na poziomie lokalnym. Jeżeli chodzi o Aniołe to chodzą także plotki, że jego powołania blokował Gerard Cieślik. Miał się on podobno czuć niekomfortowo, gdy jego rola lider byłaby zagrożona przez innego zawodnika. Przez ten fakt nie dowiemy się, czy napastnik Lecha byłby w stanie dać nam coś na arenie między narodowej, a szkoda.

Sytuacja Czapczyka była chyba najbardziej klarowna, jakby tylko mogło się to wydawać. Ludowe władze nie mogły pozwolić sobie na to, aby zawodnik, który podczas wojny czynnie służył w AK, mógł grać w polskiej reprezentacji. Zresztą brak możliwości reprezentowania Polski na arenie międzynarodowej, to najłagodniejsza kara, jaką mógł tylko otrzymać. Po wojnie zarówno on, jak i jego rodzina była stale na celowniku władz. Regularnie interesowało się nim UB. Wielokrotnie także były wytaczane przeciwko niemu oskarżenia, a nawet brał udział w kilku procesach. Na szczęście nie udało się znaleźć wystarczającej ilości dowodów i w efekcie nie został osądzony. Fakt, że łączył granie w piłkę na bardzo wysokim poziomie, z regularnymi obławami na jego osobę, budzi spore wrażeni i świadczy o jego twardy charakterze.

Podsumowanie

Tercet ABC nie słynął z wielkich osiągnięć drużynowych. Indywidualnie zapisali się na kartach historii wielkopolskiego futbolu, ale po prawdzie nie zdobyli z Lechem żadnego trofeum drużynowego. Mimo wszystko odznaczyli się złotymi zgłoskami nas kartach dziejów „Kolejorza”. Dlaczego?

Obecnie Lech jest hegemonem polskiej piłki, ale zaraz po wojnie byłe ekipą, która balansowała między pierwszym, a drugim stopniem ligowym. Gdy w klubie narodził się tercet ABC, zdołali dwukrotnie stanąć na podium. Z perspektywy czasu i siedmiokrotnego zdobycia Mistrzostwa Polski przez ekipę z Poznania, nie brzmi to okazale. Trzeba jednak pamiętać o tym, że nie byli w stanie powtórzyć tego sukcesu przez następne dwadzieścia parę lat. Indywidualnie pokazali, że piłkarze z Wielkopolski także są w stanie pisać piękne historie, wybijać się na tle rywali ze Śląsk, czy Warszawy. Za to należy im się dozgonny szacunek. Mimo że żaden z nich nie stąpa już na co dzień po tym świecie, pamięć o nich pozostaje w sercach kibiców Lecha dzięki decyzji z 2013 roku. Od tamtego momentu fani „Kolejorza”  poza popularnym „Kotłem” mogą bawić się dziś na trybunach im. Teodora Anioły, Edmunda Białasa i Henryka Czapczyka.

Udostępnij:

Facebook
Twitter