A pan prezes opowiedział…

Piotr Rutkowski, który był gościem Dawida Dobrasza z serwisu Meczyki.pl, udzielił wywiadu, w którym przekazał bardzo wiele istotnych informacji. Były one na tyle ważne, że nie dało się przejść obok nich obojętnie, bo pan prezes opowiedział o sprawach, które wręcz elektryzują kibiców. Bramkarze, Dawid Kownacki, Damian Kądzior- to tylko niektóre wątki tej długiej rozmowy. Niestety niecała rozmowa miała merytoryczny sens, bo włodarz Lecha często powtarzał znane zwroty jak: „to jest bardzo ważne”, czy: „chcemy, ale nie możemy”. Nie odnosimy wrażenia, że po tym przekazie fani „Dumy Wielkopolski” są spokojniejsi o swoich pupili. Dlatego chcielibyśmy się odnieść w paru zdaniach do stanowiska klubu, bo jest to nasz dziennikarski obowiązek. Zapraszamy na drugą część podsumowania wywiady z Piotrem Rutkowskim.

„Oceniajmy zawodnika po kilku miesiącach”

Ten slogan jest ogólnikiem, który widnieje w kanonie tłumaczeń każdego właściciela klubu. Nie powinno to nikogo dziwić, bo w tym zdaniu znajduje się wiele racji. Wzięliśmy te słowa na tapetę, bo dotyczą one bezpośrednio Artura Rudki. Ukraiński bramkarz stał się symbolem letniej opieszałości transferowej w wykonaniu mistrzów Polski. Nie pewny, niemający odpowiednich kwalifikacji, a na dodatek stracił miejsce w składzie po dwóch miesiącach. To wszystko stawia w fatalnym świetle piłkarza, dział scoutingu jak i sam klub. Tłumaczenia Rutkowskiego, iż oczekuje się, że  zawodnik udźwignie presję i pokaże swoją wartość to kolejne „lanie wody”. Widać już ewidentnie, że Artur nie jest bramkarzem uszytym na miarę Lecha. Pan prezes opowiedział, że bardzo duży wpływ na transfer tego zawodnika miała jego przeszłość, bo zagrał on kilka meczów w Lidze Mistrzów. To było decydujące w podejmowaniu decyzji, bo żaden zawodnik „Kolejorza” w tych rozgrywkach nigdy nie grał.

Ukrainiec miał w ten sposób pełnić bardzo ważną funkcję w szatni, bo jego doświadczenie było bezcenne. Z tego, co wiadomo, Artur jest jednym z liderów zespołu, bo często jest wyznaczany do rozmów z kibicami. W związku z tym wszystkim bramkarz został hojnie obdarowany przez klub, bo pobiera wysoką pensję. No skoro dla Lecha kilka meczów w LM jest podstawą do ustalania wysokości kontraktu, to nic dziwnego, że klub skończył poprzedni sezon (mistrzowski!) ze stratą 16 mln zł. Pan prezes opowiedział, że należy oceniać piłkarza po pewnym czasie, a sam postąpił odwrotnie. Czy w cypryjskim Pafos można znaleźć zawodnika, który może się pochwalić niebagatelnym doświadczeniem w europejskich pucharach? Czy takiego zawodnika się wypożycza, czy definitywnie kupuje, aby mógł poczuć stabilizację i wsparcie od władz klubu? Te dwie wartości są ważne, bo dzięki nim Artur mógłby w pełni posłużyć się swoimi przeżyciami sportowymi z piłkarskich salonów.

„Może nie umiemy wprowadzać młodych bramkarzy do drużyny?”

Tutaj Piotr Rutkowski poruszył kwestię, która ciągnie się za Lechem od 2006 roku. Od momentu, w którym do klubu wszedł koncern Amica, „Kolejorz” nie posiadał bramkarza zwanego „ligowym kozakiem”. Lwia część ery Rutkowskich to rywalizacja Krzysztofa Kotorowskiego z pozostałymi golkiperami. W szczególności z Jasminem Buriciem. Teraz jest podobnie, bo Filip Bednarek wygryzł ze składu Artura Rudko. Wcześniej walczył o miejsce w składzie z Mickey’em van der Hartem. Jeszcze wcześniej wspomniany Burić toczył wyrównany bój o miejsce w bramce z Matuszem Putnockym. Bramkarz, który przychodzi do Lecha, nie jest w stanie zagwarantować sobie twardej pozycji między słupkami. Może mieć to duży wpływ na pozycję w drużynie, bo bramkarz potrzebuje zaufania trenerów. Rotowanie „jedynkami” w trakcie sezonu odbija się na atmosferze w zespole i oczywiście na wynikach. Przez 16 lat na Bułgarskiej pojawili się przeróżni bramkarze ze wszystkich zakątków Europy.

Zazwyczaj przegrywali oni rywalizację z zawodnikiem, który już w klubie był, albo nie grali na miarę swoich możliwości. Ewidentnie widać, że należy coś w tym aspekcie zmienić, bo problem się powtarza. Po co sprowadzać zagranicznych piłkarzy skoro można dać szansę jakiemuś młodemu chłopakowi, dla którego występy w barwach Lecha będą spełnieniem marzeń? „Kolejorz” potrafi wprowadzać wychowanków do drużyny. Mało tego, potrafi na nich zarobić bardzo dobre pieniądze. Dotyczy to wszystkich pozycji boiskowych poza bramkarzem. Dlaczego tak się dzieje? Pan prezes opowiedział, że nie umieją wprowadzać nowych bramkarzy do zespołu. Wiąże się to z ogromnym ryzykiem, a wiadomo, że Lech ryzykować nie lubi. Biorąc pod uwagę to, że Bartosz Mrozek, w pierwszej kolejce PKO Ekstraklasy, zatrzymał Lecha w meczu ze Stalą Mielec, warto się nad tą kwestią mocniej zastanowić. Dobry bramkarz jest drużynie niezbędny, bo inaczej nie da się zbudować zespołu, który co roku powalczy o mistrzostwo.

„Chcemy więcej mistrzostw i PP”

Pan prezes opowiedział, że władze klubu nie są zadowolone z liczby trofeów wywalczonych przez 16 lat ich kadencji. I trudno się dziwić, bo trzy tytuły na taki okres czasu to dość mizerny wynik. A jeśli dodamy, że możliwości Lecha wyprzedzają PKO Ekstraklasę, to mamy do czynienia z kompletną kompromitacją. Puchar Polski drużyna zdobyła tylko raz- w 2009 roku, jeszcze pod wodzą Franciszka Smudy. Od 2006 roku zwycięzcami w „Pucharze 1000 drużyn” były takie kluby jak Jagiellonia Białystok (2010), Zawisza Bydgoszcz (2014), Arka Gdynia (2017), czy Cracovia (2020). Wiadomo, że PP jest rozgrywany w innym systemie niż liga, bo to drabinka pucharowa. Łatwiej odpaść z takiej rywalizacji, bo błędy więcej „ważą”. Nie ma czasu na ich naprawianie, więc stosunkowo często zdarza się, że słabsze piłkarsko drużyny sięgają po to trofeum. Ale to nie jest usprawiedliwienie dla Lecha. Sam Piotr Rutkowski dał do zrozumienia, że PP to priorytet.

Kwestia mistrzostw Polski jest inna, bo stała się obiektem drwin. I to nie tylko kibiców, którzy są wrogo nastawieni do „Kolejorza”. Do Lecha przylgnęła łatka „totalnego przegrywa”, bo zawsze czegoś mu brakowało do sukcesu. Nawet w 2018 roku, gdy po 30. kolejce zajmował pierwsze miejsce w tabeli, dał się prześcignąć warszawskiej Legii w siedmiu ostatnich meczach. Przykłady takiego „gapiostwa” można mnożyć, ale to do niczego nie prowadzi. Od 2006 roku poznaniacy tytuł zdobyli trzykrotnie. To zatrważająco mało biorąc pod uwagę budżet i potencjał klubu. Zagłębie Lubin (2007), Śląsk Wrocław (2012), Piast Gliwice (2019). Te drużyny były w stanie wygrać ligę odkąd „Kolejorzem” rządzi rodzina Rutkowskich. Oczywiście te tytuły zostały zdobywane przez niesamowity łut szczęścia, bo w każdej lidze zdarza się, że raz na kilka lat mistrzem zostaje czarny koń. Ale to też nie jest wymówka dla poznaniaków, bo nie każdy sezon drużyna kończy w czołówce.

„Mega trudna jesień i to już przerabialiśmy”

Jesienią Lecha czeka prawdziwy maraton meczowy. Pod koniec roku kalendarzowego rozpocznie się mundial, więc fazy grupowe europejskich pucharów zakończą się na początku listopada. Natężenie meczów będzie jeszcze większe niż dwa lata temu, gdy zespół awansował do LE. Pomimo tego, że Lech, z tym zarządem, zakwalifikował się w 2015 roku do grupy LE, w 2020 roku klub musiał się uczyć gry w Europie od początku. A wystawienie drugiego garnituru w meczu w Lizbonie z Benficą udowodniło, że „Kolejorz” o nowoczesnym futbolu nie wie nic. Kompletnie. Na szczęście dla poznańskich kibiców pan prezes opowiedział, że już to przerabiali. Można by z tych słów wywnioskować, że Lech uczy się na błędach i nie chce powtórki sprzed dwóch lat, gdy gra w Europie odbiła się czkawką w lidze. Letnia aktywność na rynku transferowym przeczy tej tezie. Drużyna nie dość, że nie została wzmocniona, to jest jeszcze słabsza niż w poprzednim sezonie.

Już w kwalifikacjach było widać, że zespołowi brakuje sił. Trzy ostatnie zwycięstwa jeszcze nie oznaczają wyjścia z kryzysu. Choć niekoniecznie, bo drużyna pokazała ładny futbol w meczach z Piastem i Lechią. Pytanie brzmi, na jak długo tej wąskiej kadrze wystarczy prądu? Wątpię, aby poznańscy fani przekładali zwycięstwa w grupie LKE nad gubieniem punktów w lidze. To już jest niedopuszczalne, bo Lech jest na to przygotowany. Tak pan prezes powiedział. Chociaż w 2020 roku zarząd też się zarzekał, że aktualna kadra jest gotowa do walki na trzech frontach. Okazało się, że nie jest na żaden. I ta pewność siebie (lub w tym przypadku nawet buta) może „Kolejorzowi” poważnie zaszkodzić. Diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Może właśnie przez kwestię wspomnianego bramkarza Lech nie jest w stanie z powodzeniem grać w Europie i w lidze? Może to jest właśnie przyczyna fatalnej dyspozycji w PKO Ekstraklasie?

Sprawdzian przed zarządem

Przed Piotrem Rutkowskim poważny sprawdzian, bo lada dzień nadejdzie weryfikacja z umiejętności prowadzenia klubu piłkarskiego. Przekonamy się, czy doświadczenie, które zostało zebrane dwa lata temu, okaże się pomocne. Pan prezes powiedział, że są na to gotowi, bo na mecz el. LM on osobiście czekał 7 lat. Cel minimum został osiągnięty, bo zespołowi udało się dostać do grupy LKE. Czy to oznacza, że „Kolejorz” zapewni stosunkową regularność w występach europejskich jesienią? Nie jesteśmy o tym przekonani. Lech miał zdecydowanie łatwiejszą drogę do grupy niż Raków Częstochowa. A i tak miał problemy ze swoimi rywalami. Teraz poprzeczka będzie zawieszona dużo wyżej. Villareal, Hapoel Ber Szewa i Austria Wiedeń to nie Batumi, Vikingur oraz Dudelange. I dobrze by było, gdyby zarząd zdawał sonie z tego sprawę.